[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Powiedziałem: wsiadaj.Ruszamy. - Czy ja się całkowicie mylę, Banichi? Odpowiedz mi.Dlaczegowdowa odsyła mecheiti, skoro nie mamy jeszcze pewności, że nic nam nie grozi? - Pomóżcie mi wstać - rzekł Banichi i sięgnął po rękę Jago.Bren chwycił go za drugą i Banichi wstał chwiejnie, wypróbowując obandażowanąkostkę.Nie udało się.Banichi syknął i przy ich pomocy pokuśtykał do swegomecheity.Chwycił rzemienie do wsiadania. - Banichi-ji.- Być może to była ostatnia chwila, kiedy Brenmiał Banichiego i Jago wyłącznie dla siebie.Był zdesperowany.- Banichi, oninas okłamują.Dlaczego? Banichi spojrzał na niego i przez jedną straszliwą chwilę Brenpoczuł, jak to jest stawić czoło Banichiemu.zawodowo.Banichi jednak odwróciłsię, chwycił najwyższy rzemień przy siodle i skokiem, który nie zdradzał jegowzrostu i wagi, usadowił się na wierzchowcu bez zmuszania go do ugięcia nogi.Jago lekkim pchnięciem pomogła mu przerzucić nogę przez siodło, Banichi chwyciłwodzę i zwiesił obandażowaną nogę, nie wkładając stopy w strzemię. Banichi nie potrzebował jego pomocy.Atevi nie mieliprzyjaciół, atevi opuszczali się nawzajem w obliczu śmierci.Paidhi miałprzemyśleć sobie ten fakt dotyczący życia i śmierci, a żeby to wszystkowyjaśnić, powinien znaleźć dla niego jakieś racjonalne wytłumaczenie, możliwe doprzyjęcia przez innych ludzi. W tej jednak chwili, posiniaczony przez atevich paidhi nierozumiał, nie potrafił, nie chciał zrozumieć, dlaczego Banichi miałby umrzeć beznajmniejszego powodu ani dlaczego Banichi też go okłamywał. Atevi wsiadali, gotowi do odjazdu.Jeśli Bren nie wsiądzie naNokhadę, to Nokhada odejdzie, był o tym święcie przekonany, a oni wrócą, żebydowiedzieć się, o co chodzi i nikt nie będzie zadowolony z jego postępowania.Przyśpieszył kroku, kuśtykając na skos po stoku, i złapał Nokhadę. Wtedy usłyszał za sobą kroki kogoś prowadzącego mecheitę ponasiąkniętych liściach.Odwrócił się. To była Jago.Bardzo rozgniewana Jago. - Nadi - odezwała się.- Nie dysponujesz jedynymi słusznymipoglądami na świecie.Tabini-ji powiedział ci, gdzie masz być i co robić.Słuchaj go. Podciągnął pelerynę przeciwdeszczową i rękaw kaftana, pokazującsine ślady na przegubie ręki. - To za ich gościnność zeszłej nocy, za pytania wdowy - naktóre odpowiedziałem, Jago-ji, odpowiedziałem na tyle dobrze, że mi uwierzyli.Nie ponoszę żadnej winy za to, co się dzieje, do cholery.Nie wiem, co takiegozrobiłem od wydarzeń w apartamencie wdowy, że tak na mnie patrzysz. Jago uderzyła go w twarz dostatecznie mocno, żeby Bren musiałoprzeć się o bok Nokhady. - Rób, co ci się mówi! - powiedziała.- Czy słyszę jeszczejakieś pytania, nadi? - Nie - odparł, czując w ustach smak krwi.Oczy mu łzawiły.Jago odeszła i wsiadła na mecheitę, cały czas odwrócona do niego plecami. Uderzył Nokhadę mocniej, niż zamierzał.Ugięła nogę i została wprzyklęku, dopóki nie włożył stopy w strzemię i nie usiadł pewnie w siodle.Naoślep, ze złością szukał drugiego strzemienia, z furią odgarnął zawadzającąpelerynę.Nokhada ruszyła ostro do przodu.Po głowie i po ręce, którą próbowałsię osłonić, smagnęło go nisko zwisające pnącze. Jago nie uderzyła z całej siły - zostawiła mu tylko na twarzypłonący odcisk dłoni, ale nie to było ważne.Liczył się gniew - jej i jego,gniew, który znalazł sobie bardzo czułe miejsce i mocno, boleśnie w nie uderzył. Bren nie wiedział, co takiego powiedział czy zrobił.Niewiedział, czym sobie zasłużył na jej nieopanowaną, a może wykalkulowaną złość,poza tym, że Jago nie podobały się pytania, które zadał Banichiemu.Głosrozsądku podszeptywał mu, że w coś wdepnął.Gdyby odrzucił wszelkie osobisteuczucia, gdyby przypomniał sobie dokładnie, co powiedział on i wszyscy inni, tomoże doszedłby do jakichś wniosków.To jego zadanie.Nawet jeśli atevi niechcieli, żeby je wykonał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]