[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I od razu odskoczyła, zawirowała,uchodząc przed ciosem Frippa, chlasnęła zgiętegoJannowitza po szyi.Jannowitz wyrżnął czołem o ławę.Fripp przeskoczył nad ławą i trupem, uderzył zamaszyście.Ciri sparowała ukośnie, wywinęła półpiruet i krótkocięła go w bok nad biodrem.Fripp zatoczył się, runął nastół, łapiąc równowagę, odruchowo wyciągnął przed siebierękę.Gdy oparł dłoń o blat, Ciri szybkim ciosem odrąbałamu ją. Fripp podniósł sikający krwią kikut, przyjrzał mu sięw skupieniu, potem popatrzył na leżącą na stole dłoń.I nagle upadł - gwałtownie, z rozmachem siadł zadkiemna podłodze, zupełnie jak gdyby pośliznął się na mydle.Siedząc zaryczał, a potem zaczął wyć, dzikim, wysokim,przeciągłym wilczym wyciem. Skurczony pod stołem, zalany krwią dziad słyszał, jakprzez chwilę trwał ten upiorny duet - wrzeszcząca monotonniedziewka służebna i spazmatycznie wyjący Fripp. Dziewka umilkła pierwsza, kończąc wrzask nieludzkim,dławiącym się skrzekiem.Fripp po prostu ucichł. - Mamo.- powiedział nagle, całkiem wyraźnie iprzytomnie.- Mamusiu.Jak to tak.Jak to.Co mi.sięstało? Co mi.jest? - Umierasz - powiedziała oszpecona dziewczyna. Dziadowi resztka włosów stanęła sztorcem na głowie.By powstrzymać dzwonienie zębów, zacisnął je na rękawie sukmany. Cyprian Fripp Młodszy wydał z siebie odgłos, jakgdyby cos z trudem przełykał.Więcej odgłosów już nie wydawał.Żadnych. Było zupełnie cicho. - Coś ty uczyniła.- zajęczał w ciszy karczmarz.-Coś ty uczyniła, dziewczyno. - Jestem wiedźminką.Zabijam potwory. - Powieszą nas.Wieś i karczmę spalą! - Zabijam potwory - powtórzyła, a w jej głosie naglezjawiło się coś jakby zdziwienie.Jakby wahanie.Niepewność. Karczmarz zajęczał, zastękał.I zaszlochał.Dziad powoli wylazł spod stołu, odsuwając się od trupaDede Yargasa, od jego ohydnie rozrąbanej twarzy. - Na czarnej klaczy jedziesz.- wymamrotał.- Nocączarną jak kir.Ślady za sobą zamiatasz. Dziewczyna odwróciła się, spojrzała na niego.Twarzjuż zdążyła okręcić szalem, z nad szala patrzyły obramowaneczarnymi kręgami oczy upiorzycy. - Kto się z tobą spotka - wybełkotał dziad - ten jużnie odejmie się śmierci.Boś ty sama jest śmiercią. Dziewczyna patrzyła na niego.Długo.I dość obojętnie. - Masz rację - powiedziała wreszcie.***** Gdzieś na bagnach, daleko, ale znacznie bliżej niżpoprzednio, po raz wtóry rozbrzmiało zawodzące wycie beann'shie. Vysogota leżał na podłodze, na którą osunął się, gdywstawał z łóżka.Z przerażeniem stwierdził, że nie możewstać.Jego serce tłukło się, podjeżdżało pod gardło, dławiło. Wiedział już, czyją śmierć zwiastuje nocny krzyk elfiegowidma.Życie było piękne, pomyślał.Mimo wszystko. - Bogowie.- wyszeptał.- Nie wierzę w was.Alejeśli jednak istniejecie. Potworny ból eksplodował mu nagle w piersi, zamostkiem.Gdzieś na bagnach, daleko, ale znacznie bliżej niżpoprzednio, beann'shie zaskowyczała dziko po raz trzeci. - Jeśli istniejecie, miejcie w opiece wiedźminkę naszlaku!Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]