[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wyciągnąłem rękę.W dłoni trzymałem coś, co przypominałowielkością orichalk, będąc od niego tylko nieznacznie grubsze i większe.Zimnetworzywo (cokolwiek to było) odbijało gorącymi barwami chłodne promienieksiężyca.Miałem wrażenie, że trzymam w dłoni płonącą latarnię, którą możnadostrzec z każdego punktu miasta, pośpiesznie więc schowałem to na powrót dosakw. Dorcas ściskała moje ramię z taką siłą, jakby była bransoletkąze złota i kości słoniowej, która nagle urosła kilkunastokrotnie, przyjmującpostać kobiety. - Co to było? - wyszeptała. Potrząsnąłem głową, starając się zebrać myśli. - To nie należy do mnie.Nawet nie wiedziałem, że to mam.Jakiśklejnot, szlachetny kamień. - Niemożliwe.Nie czułeś tego ciepła? Spójrz na swój miecz: takwygląda szlachetny kamień.To musiało być coś innego.Tylko co? Opuściłem wzrok na ciemny opal, wieńczący rękojeść TerminusEst.Błyszczał w świetle księżyca, ale tak się miał do tajemniczego przedmiotu,który wyjąłem z mojej sakwy, jak lusterko ma się do słońca. - To Pazur Łagodziciela - powiedziałem.- Agia go tam schowała,zapewne wtedy, gdy zniszczyliśmy ołtarz, żeby nie znaleziono go przy niej.Odzyskałaby go, kiedy Agilus prawem zwycięzcy zagarnąłby moje rzeczy, a gdy tenplan zawiódł, próbowała mi go ukraść w jego celi. Dorcas nie patrzyła już na mnie.Jej twarz była zwrócona wstronę miasta i unoszącej się nad nim poświaty miliona lamp. - Severianie.- wyszeptała.- To niemożliwe. Nad miastem, niczym latająca góra z sennego widziadła wisiałapotężna budowla o niezliczonych wieżach, przyporach i wysoko sklepionym dachu.Zjej okien wylewało się szkarłatne światło.Próbowałem coś powiedzieć, zaprzeczyćcudowi, chociaż sam go widziałem, ale zanim zdołałem wykrztusić - choćby słowo,budowla zniknęła niczym powietrzna bańka w fontannie, pozostawiając na niebiekaskadę iskier.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]