[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale głównych oponentów znalazła w Veggym i May. - Zabiją nas tam, zanim się obejrzymy - odezwał się Veggy.- Nie ma jak dotrzeć do bezpiecznego miejsca.Czyż nie widzieliśmy przed chwilą,co się stało z wysysolem, który był taki silny? - Nie możemy tu zostać i umrzeć - powiedziała Toy zezłością. - Możemy zostać i czekać, aż coś się stanie - wtrąciła May.- Zostańmy, proszę. - Nic się nie stanie.- Poyly stanęła po stronie swejprzyjaciółki, Toy.- Najwyżej coś złego.Tak musi być.Sami musimy zatroszczyćsię o siebie. - Zginiemy - powtórzył z uporem Veggy.Zdesperowana Toyzwróciła się do Grena, najstarszego dziecka mężczyzny: - A co ty sądzisz? Gren obserwował całe to zniszczenie z kamienną twarzą.Nierozpogodziła się, gdy ją zwrócił do Toy. - Ty przewodzisz grupie, Toy.Kto jest w stanie cięsłuchać, musi tak zrobić.Takie jest prawo. Toy wstała. - Poyly, Veggy, May i reszta - za mną! Idziemy teraz, gdyoni wszyscy są zbyt zajęci, żeby nas zauważyć.Musimy wrócić do lasu. Bez wahania przerzuciła nogę przez kopulasty wierzchołekprzypory i zaczęła zjeżdżać stromym zboczem.Nagła panika, że mogłaby ichopuścić, opanowała pozostałych.Poszli za Toy.Przeleźli przez parapet,ślizgając się i gramoląc za nią.U dołu zatrzymali się na chwilę, przytłoczeniszarym ogromem wieży Trwoga wstrzymywała ich w miejscu.Świat wyglądał płasko,nierealnie.Ponieważ ogromne słońce płonęło dokładnie nad nimi, ich cieniekładły się jak odrobina więcej kurzu pod stopami.Wszędzie brakowało cienia, conadawało krajobrazowi płaski wygląd - był martwy jak kiepskie malowidło. Temperatura przybrzeżnej bitwy rosła.W tej erze, jakzresztą zawsze w pewnym sensie, istniała tylko natura.Natura była paniąwszystkiego - a wychodziło na to, że rzuciła przekleństwo na dzieło własnychrąk.Toy ruszyła naprzód, pokonując obawę.Gdy biegłi za nią, oddalając się odzagadkowej wieży, czuli szczypanie w stopach: kamienie pod ich nogami byłypoplamione brunatną trucizną, która w żarze wyschła i utraciła swą moc.Zgiełkbitwy wypełniał im uszy.Przemoczyła ich piana, lecz walczący nie zwracali nanich uwagi, zbyt pochłonięci swym bezmyślnym antagonizmem.Eksplozje orałypowierzchnię morza jedna za drugą.Pewne drzewa Ziemi Niczyjej, obleganestulecie po stuleciu na wąziutkim skrawku swojego terytorium, zagłębiły korzeniew jałowe piachy w poszukiwaniu nie tylko pokarmu, lecz także sposobu obronyprzed napastnikami.Odkryły węgiel drzewny, wyciągnęły siarkę, dobyły azotanpotasu.W swych węźlastych trzewiach oczyściły to i zmieszały.Otrzymany prochstrzelniczy wędrował zielonymi żyłami na najwyższe gałęzie do łupin orzechów.Teraz te gałęzie rzucały swoje pociski na wodorosty.Nieruchome uprzednio morzekipiało pod bombardowaniem.Plan Toy nie był dobry, powiódł się bardziej dziękiszczęściu niż przemyślności.U nasady półwyspu wielki kłąb wodorostów wytoczyłsię daleko od wody, pokrywając drzewo prochowe.Zgiął je wpół samym swymciężarem i rozgorzała walka na śmierć i życie.Maleńkie istoty ludzkieprzebiegły obok, zmykając pod osłonę wysokiego perzu.Dopiero wtedy zdali sobiesprawę, że nie ma wśród nich Grena.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]