[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kompletnie nie rozumiemy.Cahir? Czy ty rozumiesz? Nilfgaardczyk spojrzał na Begisa, potem na Geralta. - Chyba tak - powiedział wolno.- Tak sądzę. - Aha - kiwnął głową trubadur.- Aha.Geralt zrozumiał wlot, Cahir sądzi, że rozumie.Ja w oczywisty sposób wymagamoświecenia, ale najpierw rozkazuje mi sięmilczeć, potem słyszę, że nie ma potrzeby, bym rozumiał.Dziękuję.Dwadzieścia lat w służbie poezji, dostateczniejdługo, by wiedzieć, że są rzeczy, które albo rozumie się wlot, nawet bez słów albo nigdy się ich nie zrozumie. Wampir uśmiechnął się. - Nie znam nikogo - powiedział - kto potrafiłby piękniejto ująć.***** Ściemniało zupełnie.Wiedźmin wstał.Raz kozie śmierć, pomyślał.Nie ucieknę przed tym,Nie ma co dłużej zwlekać.Trzeba to zrobić.Trzeba i koniec. Milva siedziała samotnie obok maleńkiego ogniska,które rozpaliła w lesie, w wykrocie, z dala od drwalskiegoszałasu, w którym nocowała reszta kompanii.Nie drgnęła,słysząc jego kroki.Zupełnie, jakby się go spodziewała.Posunęła się tylko, robiąc mu miejsce na zwalonym pniaku. - No i co? - rzekła ostro, nie czekając, aż on powiecokolwiek.- Narobiło się, hę? Nie odpowiedział. - Aniś przypuszczał, gdyśmy wyruszali, co? Gdyś międo kompanii brał? Dumałeś sobie, co z tego, że chamka,że głupia wsiowa dziewucha? Pozwoliłeś jechać.Pogadać,dumałeś, w drodze z nią o mądrościach nie pogadasz, alemoże się przydać.Ona zdrowa, krzepka rzepa, z łuku szyje,rzyci w siodle nie odparzy, a niebezpiecznie się zrobi,nie zesmrodzi się w gacie, będzie z niej pożytek.A pokazałosię, że nie pożytek, jeno zawada.Kłoda u nogi.Rozebrałogłupią dziewkę iście na dziewczyńską modłę! - Dlaczego pojechałaś ze mną? - spytał cicho.-Dlaczego nie zostałaś w Brokilonie? Przecież wiedziałaś. - Wiedziałam - przerwała szybko.- Przecie wśróddriad byłam, a one w mig poznają, co dziewce jest, niezataisz przed nimi.Prędzej się poznały, niźli ja sama.Alem nie spodziewała się, że mnie tak rychło słabośćdopadnie.Dumałam, będzie okazja, wypiję sporyszu alboinnego odwaru, ani się spostrzeżesz, ani wymiarkujesz. - To nie takie proste. - Wiem.Wampir mi to rzekł.Za długo zwłóczyłam,medytowałam, wahałam się.Teraz gładko nie pójdzie. - Nie to miałem na myśli. - Zaraza - powiedziała po chwili.- Podumaj tylko.Jaskra w odwodzie miałam! Bom baczyła, że on miną nadrabia,ale przecie miętki, słaby, do trudu nie nawykły, tylkopatrzeć, jak dalej iść nie zdoła i mus go będzie ostawić.Dumałam, będzie źle, wrócę z Jaskrem.A tu masz:Jaskier chwat, a ja. Głos załamał jej się nagłe.Geralt objął ją.I z miejscawiedział, że był to gest, aa który czekała, którego ogromniepotrzebowała.Szorstkość i twardość brokilonskiej łuczniczkiznikły momentalnie, została drżąca, delikatnamiękkość przerażonej dziewczyny.Ale jednak to ona przerwałaprzedłużające się milczenie. - Takeś mi i wtedy rzekł.W Broklionie.Że potrzebowałabędę.ramienia.Że w noc będę krzyczeć, w ciemność.Jesteś tu, czuję twoje ramię podłe mego.A krzyczećwciąż się chce.Jejku, jej.Czemu drżysz? - Nic.Wspomnienie. - Co ze mną będzie? Nie odpowiedział.Pytanie nie było skierowane do niego. - Tatko mi raz pokazał.U nas nad rzeką taka czarnaosa żyje, co w żywą gąsienicę jaja składa.Z jaj osięta sięlęgną, gąsienicę za żywo zjadają.Od środka.Teraz wemnie takie coś siedzi.We mnie, wewnątrz, w moim własnymbrzuchu.Rośnie, wciąż rośnie i za żywo mnie zeżre. - Milva. - Maria.Jestem Maria, nie Milva.Jaka ze mnieKania? Kwoka z jajem jestem, nie Kania.Milva z driadamiśmiała się na pobojowisku, wyrywała strzały z okrwawionychtrupów, dobrej brzechwie nie przepadać przecie, żaldobrego grotu! A jeśli który dychał jeszcze, piersiami robił,to nożem po gardle! Na taki los zdradą wodziła tamtychludzi Milva i Śmiała się.Ich krew wola teraz.Tamtakrew, jak osi jad, żre teraz Marię od środka.Mariapłaci za Milvę. Milczał.Głównie dlatego, że nie wiedział, copowiedzieć.Dziewczyna silniej oparła się o jego ramię. - Wiodłam do Brokilonu komando - powiedziała cicho.- Na Wypalankach to było, w czerwcu, w niedzielę przedSobótką.Zgonili nas, była bitka, uszliśmy w siedem konipięciu elfów, jedna elfka i ja.Do Wstążki z pół mili, alekonni za nami, konni przed nami, dookoła ćma, młaka,bagno.Nocą skryliśmy się w łozinie, odetchnąć trza byłodać koniom i sobie.Wtedy to elfka rozdziała się bez słowa,pokładła.a pierwszy elf do niej.Mnie zmroziło, aniwiem, co czynić.Odejść, zali udawać, że nie widzę?Krew mi w skroniach wali, a ona mówi nagle: "Kto wie,co jutro będzie? Kto Wstążkę przejdzie, a kto ziemię obłapi? En'ca minne."Tak rzekła: maleńko miłości.Tylko takrzecze, można zwyciężyć śmierć.I strach.Oni się bali,ona się bała, i ja się bałam.I rozdziałam się takoż ipokładłam opodal, derkę sobie pod plecy podścieliłam.Gdymnie pierwszy objął, zęby zwarłam, bom niegotowa była,przerażona i sucha.Ale on mądry był, przecie elf, zpozoru jeno młodzik.Mądry.Czuły.Mchem pachniał,trawami i rosą.Ku drugiemu sama ramiona wyciągłam.Z chęcią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]