[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Za mną, kto w bogów wierzy! Na bindugę! Bijzabij! Kilkunastu żołnierzy potrząsnęło bronią i podjęliokrzyk, głosami wyrażającymi bardzo różne stopnie, zdecydowania.Kilkunastu z tych, którzy już uciekli, zawstydziło się,zawróciło i dołączyło do mostowej armii.Armiina której czele stanęli nagle Wiedźmin i NilfgaardczykArmia może i rzeczywiście, ruszyłaby na bindugę, alena przedmościu zaczerniały nagle płaszcze konnych.Nilfgaardczycyprzebili się przez obronę i wdarli na mosto dyle załomotały podkowy.Część powstrzymanych żołnierzyznowu rzuciła się do ucieczki, część zatrzymałaniezdecydowanie.Cahir zaklął.Po niligaardzkn.Ale niktoprócz wiedźmina nie zwrócił uwagi. - Co się zaczęło, trzeba skończyć - warknął Geralt,ściskając miecz w garści.- Idziemy na nich! Trzeba zagrzaćdo boju nasze wojsko. - Geralt - Cahir zatrzymał się, spojrzał na niegoniepewnie.- Chcesz, bym.bym zabijał swoich? Nie mogę. - Ja sram na tę wojnę - zgrzytnął zębami Wiedźmin.-Ale tu chodzi o Milvę.Przyłączyłeś się do kompanii, podejmijdecyzję.Idziesz ze mną albo stajesz po stronietamtych w czarnych płaszczach.Szybko. - Idę z tobą. I stało się tak, że jeden Wiedźmin i jeden sprzymierzonyz nim Niligaardczyk ryknęli dziko, zamłynkowali mieczami i skoczylibez zastanowienia, dwaj towarzysze,dwaj druhowie i kompani, na spotkanie wspólnych wrogów, nanierówny bój.I to był ich chrzest ognia.Chrzestwspólnej walki, wściekłości, szaleństwa i śmierci.Szli naśmierć, oni, dwaj towarzysze.Tak myśleli.Nie mogliprzecież wiedzieć, że nie umrą tego dnia, na tym właśniemoście, przerzuconym nad rzeką Jarugą.Nie wiedzieliże przeznaczona jest im obu inna śmierć.W innym miejscu i w innym czasie. Nilfgaardczycy mieli na rękawach srebrne hafty,wyobrażające skorpiony.Cahir zarąbał dwóch szybkimiciosami swego długiego miecza, Geralt zasiekł dwóch udeżeniami sihilla.Potem wskoczył na balustradę mostu,biegnąc po niej zaatakował pozostałych.Był wiedźminem,utrzymanie równowagi było dla niego fraszką, ale akrobatycznywyczyn zdumiał i zaskoczył atakujących Nilfgaardczyków.I umarli,zdumieni i zaskoczeni, od cięćkrasnoludzkiego brzeszczotu, dla którego kolczugi byłyjak wełna.Krew zbryzgała wyślizgane deski i dyle mostu. Obserwująca orężne przewagi dowódców silna już liczebniemostowa armia wzniosła chóralny okrzyk, ryk,w którym słychać było powracające morale i wzbierającyduch bojowy.I stało się tak, że niedawni spanikowanizbiegowie rzucili się na Niligaardczyków jak zajadłe wilki,rąbiąc mieczami i toporami, dźgając dzidami, tłukącmaczugami i halabardami.Pękły balustrady, konie poleciałydo rzeki razem z jeźdźcami w czarnych płaszczach. Rycząca armia wwaliła się na przedmoście, nadal pchającprzed sobą Geralta i Cahira, przypadkowych dowódców,nie pozwalając im zrobić tego, co chcieli zrobić.A chcieliwycofać się chyłkiem, wrócić po Milvę i dać nogę na lewybrzeg. Na bindudze wrzała walka.Nilfgaardczycy otoczyli iodcięli od mostu żołnierzy, którzy nie zbiegli, ci bronili sięzaciekle zza barykad zbudowanych z cedrowych i sosnowychkloców.Na widok nadciągającej odsieczy garstkabroniących się podniosła radosny wrzask.Nieco zbyt pochopnie iprzedwcześnie.Zwarty klin odsieczy wypchnąłi wymiótł Nilfgaardczyków z mostu, teraz jednak, naprzedmościu, runęło na nich flankowe kontruderzeniejazdy.Gdyby nie barykady i sągi bindugi, hamującezarówno ucieczkę, jak i impet kawalerii, piechota w mgnieniuoka poszłaby w rozsypkę.Przyparci do sągów, żołnierze podjęli zacięty bój. Dla Geralta było to coś, czego nie znał, zupełnie nowyrodzaj walki.Nie było mowy o fechtunku i pracy nóg, byłatylko chaotyczna rąbanina i nieustanne parowanie ciosów,które leciały ze wszystkich stron.Wciąż jednak korzystał zniezbyt zasłużonego przywileju dowódcy - żółnierzekupili się do niego, osłaniali boki, chronili plecywymiatali front przed nim, robiąc miejsce, w które mógłuderzyć i ukąsić na śmierć.Ale tłok robił się coraz większy.Wiedźmin ijego wojsko nie wiedzieć kiedy walczyłjuż ramię w ramię z pokrwawioną i wycieńczoną garstkąobrońców barykady, w większości krasnoludzkimi najemnikami.Walczyli w pierścieniu okrążenia. A potem przyszedł ogień. Jednym z boków barykady, usytuowanym między bindugą amostem, była wielka, kolczasta jak jeż kupa sosnowychkonarów i gałęzi, niepokonana przeszkoda dlakoni i piechoty.Teraz ta kupa stanęła w ogniu - ktoś cisnął na niąpochodnię.Obrońcy cofnęli się, uderzeni zsaeaSi dymem.Stłoczeni, oślepieni, przeszkadzający sobie wzajem,zaczęli umierać pod ciosami szturmujących Nilfgaardczyków. Sytuację, uratował Cahir.Mając doświadczenie wojenne,nie pozwolił okrążyć na barykadzie skupionego wokółsiebie wojska.Dał się odciąć od grupy Geralta, ale terazwracał.Zdobył nawet konia w czarnym kropierzu, terazrąbiąc dookoła mieczem, uderzał na flankę.Za nim, wrzeszczącopętańczo, wdzierali się w lukę halabardnicy i oszczepnicy wjakach z czerwonym rautem. Geralt złożył palce i uderzył w gorejący stos ZnakiemAard.Nie liczył na wielki efekt, od tygodni pozbawionybył wiedźmińskich eliksirów.Ale efekt był.Stos eksplodował irozsypał się, tryskając iskrami. - Za mną! - ryknął, tnąc w skroń wdzierającego się nabarykadę Nilfgaardczyka.- Za mną! Przez ogień! I poszli, rozrzucając oszczepami wciąż palącą się stertę, ciskając w nilfgaardzkie konie chwytanymi gołą rękągłowniami.Chrzest ognia, pomyślał Wiedźmin, jak szalonyrąbiąc i parując ciosy.Miałem przejść przez ogień dlaCiri.A idę przez ogień w bitwie, która w ogóle mnie nieobchodzi.Której w ogóle nie rozumiem.Ogień, który miałmnie oczyścić, zwyczajnie pali mi włosy i twarz. Krew, którą był zbryzgany, syczała i parowała. - Naprzód, wiara! Cahir! Do mnie! - Geralt! - Cahir zmiótł z siodła kolejnego Nilfgaardczyka.- Na most! Przebijaj się z ludźmi na most! Zewrzemy obronę. Nie dokończył, bo runął na niego w galopie jeździecw czarnym napierśniku, bez hełmu, z rozwianymi, zakrwawionymiwłosami.Cahir sparował cios długiego miecza, ale zwaliłsię z przysiadającego na zadzie konia.Nilfgaardczykschylił się, by przygwoździć go do ziemi.Lecznie zrobił tego, wstrzyma! cios.Na jego naramiennikuBłyszczał srebrny skorpion. - Cahir! - krzyknął zdumiony.- Cahir aep Ceallach! - Morteisen.- w głosie rozciągniętego na ziemi Cahirabyło nie mniej zdumienia. Biegnący obok Geralta krasnoludzki najemnik w osmalonej inadpalonej jace z czerwonym rautem nie traciłczasu na dziwienie się czemukolwiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]