[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po przejœciu kilku kroków nowo przyby³y znowu zatrzyma³ siê na chwilê.By³ teraz blisko i œwiat³o sp³ywaj¹ce z sufitu kabiny oœwietli³o dok³adnie jego twarz.Joe drgn¹³: cz³owiek ten by³ blady, ale nie by³a to bladoœæ wynikaj¹ca ze zmêczenia albo gwa³townego prze¿ycia psychicznego.Po prostu sprawia³ wra¿enie, jak gdyby od bardzo d³ugiego czasu nie wystawia³ twarzy na dzia³anie s³oñca.By³o w tym odcieniu skóry coœ tak znajomego, ¿e Joe przyjrza³ mu siê uwa¿niej.Oczywiœcie, nieznajomy móg³ powracaæ ze szpitala, w którym spêdzi³ kilka miesiêcy, ale…W tej chwili us³ysza³ dobiegaj¹cy od strony s¹siednich foteli cichy dŸwiêk, który nie by³ westchnieniem i nie by³ równie¿ gwa³townym zaczerpniêciem powietrza, ale jak gdyby jednym i drugim równoczeœnie.Nie musia³ odwracaæ spojrzenia od twarzy nieznajomego, ¿eby stwierdziæ, ¿e dŸwiêk ten wyrwa³ siê z piersi pana Knoxa.— Na szczêœcie zd¹¿y³ pan w ostatniej chwili, dziêki nieprzewidzianemu opóŸnieniu! — powiedzia³a stewardesa, która zatrzyma³a siê tu¿ za nowo przyby³ym, a póŸniej przecisnê³a obok niego ku przodowi i odwróci³a siê ku niemu.— Proszê za mn¹, to bêdzie pan móg³ wybraæ sobie miejsce.Mamy na razie bardzo niewielu pasa¿erów na pok³adzie.Czy nie zapomnia³ pan podrêcznego baga¿u w samochodzie?— Nie mam ¿adnego baga¿u! — powiedzia³ m³ody cz³owiek spokojnie i opad³ na miejsce daleko w przodzie.— ¯adnego, proszê pana? — Nie brzmia³o to nawet jak zapytanie.W g³osie dziewczyny nie by³o najmniejszego zdziwienia, jak gdyby fakt, ¿e pasa¿er wsiadaj¹cy w Johannesburgu do transkontynentalnej maszyny nie ma ze sob¹ nawet w³asnej szczotki do zêbów i maszynki do golenia, nale¿a³ do zjawisk codziennych i najzupe³niej oczywistych.— Nic! — powiedzia³ g³oœno m³ody cz³owiek.— Nie mam z sob¹ niczego! Czy zaspokoi³em ju¿ pani ciekawoœæ?— Tak, proszê pana, choæ nie by³a to kwestia ciekawoœci, ale chêæ us³u¿enia panu.Chcia³am tylko dodaæ, ¿e ma pan bilet pierwszej klasy, a poniewa¿ samolot ten dysponuje jedynie klas¹ turystyczn¹, wiêc ró¿nica w cenie biletu zostanie panu zwrócona natychmiast na lotnisku docelowym albo przes³ana do domu, jeœli zechce pan podaæ adres.— Dziêkujê pani.— Gdyby mia³ pan jakieœ ¿yczenie, bêdê tu za chwilê.Ruszy³a ku pomieszczeniu pilotów.Ponownie zap³on¹³ napis na przedniej œcianie kabiny.Joe poci¹gn¹³ lekko za ma³¹ dŸwigniê przy porêczy fotela i obni¿y³ nieco oparcie.Dotkn¹³ palcami pasa, wysun¹³ go nawet i po³o¿y³ na kolanach, ale nie zapi¹³ klamry.Nigdy tego nie robi³.Byæ mo¿e uchroni³oby to siedz¹cego, gdyby maszyna przekozio³kowa³a przy starcie albo natrafi³a na niespodziewan¹ przeszkodê.Ale gdyby samolot zapali³ siê…? Œni³o mu siê kiedyœ, ¿e siedzi sam w p³on¹cym samolocie, jest ranny w rêkê i nie mo¿e rozluŸniæ pasa…Spojrza³ w okienko.Samolot zacz¹³ toczyæ siê wolno, zakrêci³ i œwiat³a dworca ruszy³y powoli, cofaj¹c siê, z miejsca, ku ty³owi.Rytm silników opad³.Wzd³u¿ alejki b³yskaj¹cych w wysokiej trawie lampek, wyznaczaj¹cych tory startowe, ciê¿ka Superconstellation toczy³a siê niespiesznie w mroku.Trwa³o to doœæ d³ugo, wreszcie samolot zakrêci³ z wolna i stan¹³.Nagle silniki zagra³y g³êbokim, potê¿nym g³osem.Maszyna ruszy³a nabieraj¹c rozpêdu.Joe widzia³ teraz kêpê œwiate³ dworca, odleg³¹ ju¿ i przesuwaj¹c¹ siê coraz bardziej w lewo.Jeden lekki podskok na asfalcie, drugi, trzeci, i dygotanie kó³ usta³o.Ziemia by³a w dole.Na zewn¹trz pozosta³a ju¿ tylko zupe³na ciemnoœæ i daleka, zawieszona w przestrzeni, wielka ³una œwiate³ milionowego miasta na niewidzialnym widnokrêgu.Przez chwilê patrzy³ zmêczonymi oczyma w mrok.Gdzieœ na krañcach nieba wybuch³a krótka czerwona zorza i zniknê³a.Maszyna sz³a ci¹gle w górê, ale powietrze by³o niespokojne, raz czy dwa razy przyszed³ przechy³, a póŸniej niewielka dziura powietrzna, w któr¹ opadli i unieœli siê znowu.Chyba b³yskawica?… — pomyœla³ Joe sennie.Jedna z owych burz, o których wspomnia³ megafon w poczekalni dworca lotniczego, musia³a wêdrowaæ gdzieœ w pobli¿u.Ale samolot wznosi³ siê ci¹gle, a tam wy¿ej na pewno bêdzie spokojniej…Górne lampy przygas³y.Joe nacisn¹³ guzik na ma³ej tablicy tu¿ obok wysuwanej tacy–stoliczka, któr¹ mia³ przed sob¹.Zap³onê³a lampka do czytania.Ustawi³ j¹ tak, ¿eby nie œwieci³a w oczy, i otworzy³ rurkê wentylatora: w¹ski strumyk powietrza owia³ mu twarz i przywróci³ jasnoœæ myœli.Napis na przedzie kabiny zgas³.A wiêc samolot by³ ju¿ na kursie.W tej samej chwili z ukrytego megafonu pop³yn¹³ mêski g³os:— Dobry wieczór pañstwu, nazywam siê Howard Grant i jestem kapitanem tego statku powietrznego.Wraz z moimi kolegami bêdê mia³ zaszczyt pilotowaæ was a¿ do Londynu, gdzie zakoñczymy lot.¯yczê wszystkim, w imieniu naszego towarzystwa lotniczego i ca³ej za³ogi, mi³ej i pogodnej podró¿y.Gdyby ktokolwiek z pañstwa mia³ jakieœ ¿yczenie albo dostrzeg³ jakieœ niedopatrzenie, prosimy o zakomunikowanie swoich uwag pannie Barbarze Slope, która pe³ni obowi¹zki gospodyni na pok³adzie i tak jak pozostali cz³onkowie za³ogi bêdzie szczêœliwa, mog¹c zrobiæ wszystko, co w jej mocy, aby zastosowaæ siê do waszych wskazówek.A teraz dziêkujê pañstwu, raz jeszcze ¿yczê mi³ego spêdzenia czasu na pok³adzie naszego samolotu i dobranoc pañstwu!Joe ziewn¹³.Nad wyjœciem awaryjnym czerwona lampka zamigota³a i rozjaœni³a siê.Znowu ogarnê³a go sennoœæ.Ta purpurowa ¿aróweczka przypomnia³a mu nag³e wnêtrze jakiegoœ koœcio³a, w którym by³ przed laty… Przez chwilê siedzia³ zupe³nie nieruchomo, staraj¹c siê przypomnieæ sobie, co to by³ za koœció³… Wreszcie uœmiechn¹³ siê do siebie.Wiedzia³, ¿e jego na pó³ uœpiony i uko³ysany cichym szumem silników umys³ nie jest ju¿ w stanie przypomnieæ sobie niczego, co nie le¿a³o w bezpoœrednim zasiêgu pamiêci i nie dotyczy³o niedawno minionych dni.Zabawny by³ ten klub mi³oœników ksi¹¿ki kryminalnej: niemal sami kupcy i przemys³owcy, jak gdyby wype³niali w ten sposób lukê w swoim solidnym, zrównowa¿onym istnieniu.A w ogóle, to dlaczego ludzie na ca³ym œwiecie tak chêtnie kupuj¹ ksi¹¿ki, których jedyn¹ wartoœci¹ jest zrêczne ukrycie przez autora jednej czarnej owieczki poœród kilku lub kilkunastu innych, bia³ych jak œnieg?Znowu ziewn¹³.Drzwi otworzy³y siê.Stewardesa, panna Barbara Slope, tak, zdaje siê, nazwa³ j¹ niewidzialny pierwszy pilot?… Sz³a teraz od fotela do fotela z notesem w rêce.By³a ju¿ niedaleko.Pochyli³a siê i zada³a pó³g³osem pytanie.Do uszu Alexa dobieg³ s³yszany ju¿ dziœ nienaganny akcent oxfordzki.— Coœ lekkiego, wie pani… Po prostu, jedna kanapka.A co mo¿na otrzymaæ?— Kawa, herbata, soki owocowe, coca–cola.Mog¹ byæ parówki z musztard¹, sa³atka, szynka, d¿em, sery… — mówi³a teraz wyraŸniej i znacznie g³oœniej, gdy¿ samolot zdawa³ siê znowu nabieraæ wysokoœci i silniki zagra³y g³êbiej.— Bêdê wdziêczny za fili¿ankê mocnej herbaty, jeœli to nie sprawi pani k³opotu, i mo¿e poproszê o jak¹œ kanapkê? Z szynk¹, powiedzmy.— Oczywiœcie, proszê pana, za chwilê.Szybko zapisa³a w notesie i przesunê³a siê bli¿ej ku dziewczynie siedz¹cej przed panem Knoxem.Wymieni³y kilka s³Ã³w, dziewczyna prosi³a o szklankê zimnego mleka i nic wiêcej.Stewardesa zatrzyma³a siê przed Alexem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]