[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego z le¿¹cych w pobli¿u kamieni zbudowa³ przed drzwiami zaporê i postanowi³ rozpaliæ ogieñ.Wysokie œciany ukryj¹ blask przed nieproszonymi goœæmi.Zjad³ kolacjê.Tym razem nadzwyczaj skromn¹.Jedynym daniem by³a sk¹po odmierzona porcja suszonego ziarna.Widz¹c to, Lura postanowi³a sama zatroszczyæ siê o swój ¿o³¹dek.Przesadzi³a barierê, przez chwilê rozgl¹da³a siê wokó³, po czym szybko zniknê³a w gêstniej¹cym mroku.Fors pozosta³ przy ogniu.Wyci¹gniêty na boku, dok³ada³ powoli drew i wpatrywa³ siê w ciemnoœæ.Wœród roz³o¿ystych ga³êzi starych drzew owocowych pojawi³y siê tañcz¹ce iskierki robaczków œwiêtojañskich.Nie przerywaj¹c obserwacji, ³ykn¹³ wody z manierki.Ból nogi przeszed³ teraz w niezmienne, przenikaj¹ce ca³e cia³o, rozsadzaj¹ce skronie pulsowanie:bum-bum-bum.Nagle uœwiadomi³ sobie, ¿e jednostajny rytm nie mia³ nic wspólnego z bólem i gor¹czk¹.Nocne powietrze naprawdê wype³nia³ niski, nios¹cy siê z daleka, regularnie powtarzany sygna³.Nie przypomina³ ¿adnego ze znanych Forsowi odg³osów przyrody.Ws³uchiwa³ siê z napiêciem w nadchodz¹ce dŸwiêki.Z ka¿d¹ chwil¹ narasta³o w nim przekonanie, ¿e odnajduje w nich podobieñstwo do dziwnej, zawodz¹cej pieœni rybaka.By³ ju¿ pewien, ¿e ktoœ wystukuje fragmenty melodii na bêbnie.Poderwa³ siê na równe nogi.£uk i miecz le¿a³y w zasiêgu rêki.Noc, dla Forsa zawsze jaœniejsza ni¿ dla innych, by³a spokojna, a jej pustkê wype³nia³ jedynie tajemniczy sygna³.Dudnienie urwa³o siê nagle, jakby w pó³ taktu i ju¿ nie powtórzy³o siê.Przeczucie mówi³o mu, ¿e go wiêcej nie us³yszy.Có¿ jednak mog³o znaczyæ?Tu, na Równinach, dŸwiêk rozchodzi³ siê bez przeszkód.Nawet jeœli s³uchacz nie mia³ zbyt czu³ego s³uchu, z ³atwoœci¹ móg³ odebraæ wystukiwane na bêbnie sygna³y z odleg³oœci wielu mil.Kurczowo zacisn¹³ d³onie, nie czuj¹c nawet, jak paznokcie wbijaj¹ siê w cia³o.Powiew wiatru przyniós³ z po³udnia ledwie s³yszalny odg³os.Tym razem dŸwiêk by³ tak s³aby, ¿e przez moment zastanawia³ siê, czy nie pad³ ofiar¹ z³udzenia.Odrzuca³ jednak tê mo¿liwoœæ.By³o oczywiste, ¿e nieznany nadawca otrzyma³ odpowiedŸ.Wstrzymuj¹c oddech, Fors liczy³ mijaj¹ce sekundy.Piêæ, dziesiêæ, piêtnaœcie i znowu cisza.Jeszcze raz spróbowa³ uporz¹dkowaæ informacje, zdobyte przez obserwacjê rybaka.Wnioski by³y te same, co przedtem.Nie pochodzi³ z Równin, a to mog³o znaczyæ, ¿e by³ zwiadowc¹, badaczem wys³anym z po³udnia.Kto jeszcze przebywa³ w tych stronach?Rozdzia³ 4MustangZaczê³o padaæ jeszcze przed œwitem.Spokojny, równy deszcz, zapowiadaj¹cy wielogodzinn¹ ulewê.Noga Forsa zesztywnia³a do tego stopnia, ¿e tylko z wielkim trudem uda³o mu siê przeczo³gaæ w os³oniêty resztk¹ dachu róg domku.Lura przycisnê³a siê do jego boku, rozgrzewaj¹c go w³asnym ciep³em, lecz choæ ju¿ nie marz³, nie potrafi³ zasn¹æ, zapaœæ w nie daj¹cy odpoczynku, wype³niony koszmarami sen, jaki drêczy³ go przez wiêksz¹ czêœæ dzisiejszej nocy.Natrêtnie powraca³a myœl o czekaj¹cej go w dzieñ wêdrówce.Forsowny marsz z pewnoœci¹ spowoduje otwarcie rany, czu³ te¿, ¿e ma gor¹czkê.Oprócz tego bêdzie musia³ zdobyæ ¿ywnoœæ i poszukaæ lepszego schronienia.I to bêbnienie.By³ s³aby, chcia³ wiêc jak najszybciej opuœciæ s¹siedztwo nieznanego dobosza.Gdy tylko zrobi³o siê widno, na tyle, ¿e mo¿na by³o rozró¿niæ litery, wydoby³ skrawek mapy z zamiarem okreœlenia aktualnego po³o¿enia.Pomiêdzy niektórymi punktami widnia³y niewielkie, czarne cyfry.Oznacza³y one odleg³oœci miêdzy miastami i osiedlami.Z obliczeñ Forsa wynika³o, ¿e od miasta dzieli³y go trzy dni marszu, o ile oczywiœcie jego obliczenia by³y poprawne.Trzy dni dla silnego, wypoczêtego wêdrowca, lecz nie dla s³abego, utykaj¹cego kaleki.Oczywiœcie, gdyby mia³ konia.Wspomnienie Jarla wœród Koczowników ostudzi³o jego zapa³.Jeœli uda siê do ich obozu i spróbuje handlu, Wódz GwiaŸdzistych dowie siê o tym.Ukraœæ zaœ wierzchowca z dobrze strze¿onego stada nawet dla kogoœ w pe³ni si³ by³o rzecz¹ niemal niewykonaln¹.Jednak, choæ powtarza³ ci¹gle te argumenty, nie potrafi³ wyzbyæ siê marzenia o koniu.Lura wybra³a siê na ³owy.Nie pozostawa³o mu nic innego, jak czekaæ, a¿ wróci ze zdobycz¹.Spróbowa³ siê podnieœæ.Gdy wreszcie stan¹³, musia³ zacisn¹æ zêby, aby znieœæ wywo³any ruchem ból lewego boku.Potrzebowa³ kuli lub laski, jeœli zamierza³ gdziekolwiek dojœæ.Rozejrza³ siê doko³a.Spomiêdzy czarnych belek wyrasta³o niewielkie drzewko.By³o prawie proste, œci¹³ je wiêc no¿em i odr¹ba³ boczne ga³êzie.Wspieraj¹c siê na tak sporz¹dzonym kosturze, zacz¹³ powolny spacer.Czym d³u¿ej chodzi³, tym bardziej ból i sztywnoœæ ustêpowa³y, a gdy pojawi³a siê Lura z br¹zowo upierzonym, dzikim indykiem, zwisaj¹cym z pyska, samopoczucie Forsa wyraŸnie poprawi³o siê.Szybkoœæ z jak¹ poruszali siê z pewnoœci¹ nie by³a wielka.Spomiêdzy zaciœniêtych zêbów ch³opca wyrywa³ siê cichy syk, gdy przypadkiem zbyt mocno opiera³ siê na zranionej nodze.Szed³ po czymœ, co niegdyœ musia³o byæ œcie¿k¹, ³¹cz¹c¹ farmê z poblisk¹ drog¹.Wspieraj¹c siê ciê¿ko na ³asce, wyszukiwa³ przejœcia miêdzy zarastaj¹cymi trakt krzewami.Deszcz zamieni³ w gêste b³oto ka¿dy pozbawiony roœlinnoœci skrawek ziemi, wiêc Fors musia³ dodatkowo wytê¿aæ uwagê, aby nie poœlizn¹æ siê i nie upaœæ.Lura mrucza³a nieustannie, skar¿¹c siê na pogodê i tempo podró¿y.Nie wyrywa³a jednak do przodu, co z pewnoœci¹ zrobi³aby, gdyby by³ w pe³ni si³.Œcie¿ka doprowadzi³a ich do drogi, któr¹ poszli, gdy¿ prowadzi³a w dobrym kierunku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]