[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ty³u domu dochodzi³y st³umione ³kania i lamenty — wsparcie kobiet w obliczu katastrofy, która dotknê³a dom.Op³akiwaniem przewodzi³a Henet.Z bocznego pokoju dobiega³ g³os lekarza — kap³ana Mersu borykaj¹cego siê z bezw³adnym cia³em Jahmosego.Renisenb, wymkn¹wszy siê cicho z pokoju kobiet do g³Ã³wnej sali, pod¹¿y³a za g³osem.Nogi ponios³y j¹ do otwartych drzwi.Zatrzyma³a siê tam, czuj¹c uzdrawiaj¹c¹ moc dŸwiêcznych s³Ã³w, które recytowa³ kap³an.„Izydo, wielka czarodziejko, nie gub mnie, uwolnij mnie od wszelkich z³ych rzeczy, czerwonych i szkaradnych, od ciosu boga, od ciosu bogini, od zmar³ej kobiety i zmar³ego mê¿czyzny, od wroga mê¿czyzny lub kobiety, którzy mog¹ stan¹æ przeciw mnie.”Z ust Jahmosego doby³o siê s³abe westchnienie.Renisenb w sercu do³¹czy³a siê do modlitwy:„Izydo, wielka Izydo, uratuj go, uratuj mego brata Jahmosego.Potrafisz czyniæ wielkie czary.”Pomieszane myœli, wzbudzone s³owami zaklêcia, przep³ywa³y jej przez g³owê.„Od wszelkich rzeczy z³ych, czerwonych i szkaradnych.To w³aœnie dzia³o siê z nami tutaj w tym domu — tak, czerwone, gniewne myœli.Gniew zmar³ej kobiety.”Zwraca³a siê w myœlach do Nofret:„To nie Jahmose ciê skrzywdzi³.Chocia¿ Satipy by³a jego ¿on¹, nie mo¿esz czyniæ go odpowiedzialnym za jej czyny.Nigdy nie mia³ nad ni¹ ¿adnej w³adzy, nikt nie mia³.Satipy, która ciê skrzywdzi³a, nie ¿yje.Czy to nie wystarczy? Sobek nie ¿yje — Sobek, który tylko mówi³ przeciw tobie, ale nigdy naprawdê ciê nie skrzywdzi³.Och Izydo, nie pozwól, ¿eby Jahmose tak¿e umar³ — ocal go od mœciwej nienawiœci Nofret.”Kr¹¿¹cy szaleñczo Imhotep podniós³ wzrok, ujrza³ córkê i jego twarz z³agodnia³a pod wp³ywem uczucia.— PodejdŸ tu Renisenb, drogie dziecko.Podbieg³a do niego i obj¹³ j¹ ramionami.— Ojcze, co oni mówi¹?Imhotep odpar³ ciê¿ko:— Mówi¹, ¿e w przypadku Jahmosego jest nadzieja.Sobek.wiesz.— Tak, tak.Nie s³ysza³eœ naszego p³aczu?— Umar³ o œwicie — powiedzia³ Imhotep — Sobek, mój silny, piêkny syn.— Jego g³os zadr¿a³ i za³ama³ siê.— To okrutne, pod³e.Czy nic nie mo¿na by³o zrobiæ?— Zrobiono wszystko, co siê da³o.Napoje wymiotne.Soki z silnych zió³.Œwiête amulety i potê¿ne zaklêcia.Mersu jest doœwiadczonym lekarzem.Jeœli on nie móg³ uleczyæ mojego syna, oznacza to, ¿e wol¹ bogów by³o, aby nie zosta³ uratowany.G³os kap³ana-lekarza wzniós³ siê w ostatniej pieœni.Po chwili wyszed³ z komnaty ocieraj¹c pot z czo³a.— Jak¿e? — Imhotep zagadn¹³ niecierpliwie.Lekarz odpar³ powa¿nie:— Z ³aski Izydy twój syn bêdzie ¿y³.Jest s³aby, ale kryzys min¹³.Z³e oddzia³ywanie niknie.To szczêœcie — ci¹gn¹³ trochê swobodniejszym tonem — ¿e Jahmose wypi³ znacznie mniej wina.Pi³ ma³ymi ³yczkami, podczas gdy twój syn Sobek pi³ duszkiem.Imhotep jêkn¹³.— Tym w³aœnie siê ró¿nili.Jahmose by³ nieœmia³y i powolny w ka¿dej sprawie.Nawet w jedzeniu i piciu.Sobek, zawsze nieumiarkowany, szczodry, hojny — niestety! — nieostro¿ny.Potem doda³ ostro:— I wino by³o z pewnoœci¹ zatrute?— Nie ma co do tego w¹tpliwoœci, Imhotepie.Moi m³odzi asystenci zbadali resztkê.Wszystkie zwierzêta, którym podano to wino, prêdzej czy póŸniej pad³y.— A jednak ja, mimo ¿e pi³em to samo wino nieca³¹ godzinê wczeœniej, nie odczuwam ¿adnych z³ych skutków.— Bez w¹tpienia wtedy jeszcze nie by³o zatrute.Truciznê dodano póŸniej.Imhotep uderzy³ piêœci¹ w otwart¹ d³oñ.— Nikt — stwierdzi³ — nie oœmieli³by siê otruæ mi synów pod moim dachem! To niemo¿liwe.¯adna ¿yj¹ca osoba!Mersu pochyli³ lekko g³owê.Jego twarz sta³a siê nieprzenikniona.— W tym wypadku, Imhotepie, ty jesteœ najlepszym sêdzi¹.Imhotep sta³ drapi¹c siê nerwowo za uchem.— Jest historia, któr¹ chcia³bym ci opowiedzieæ — rzek³ nerwowo.Klasn¹³ w rêce, a gdy przybieg³ s³u¿¹cy, rozkaza³: — PrzyprowadŸ tu pastucha.— Odwróci³ siê do Mersu i wyjaœni³: — To jest ch³opak, który nie ma zbyt wiele rozumu.Z trudem pojmuje, co ludzie do niego mówi¹, i nie jest w pe³ni w³adz umys³owych.Mimo to ma dobry wzrok i ponadto jest oddany mojemu synowi Jahmosemu, który by³ dla niego dobry, ³agodny i wyrozumia³y dla jego u³omnoœci.S³u¿¹cy wróci³, ci¹gn¹c za rêkê szczup³ego, prawie czarnoskórego ch³opca ubranego w przepaskê na biodrach, lekko zezowatego, z wystraszon¹, bezrozumn¹ twarz¹.— Mów — powiedzia³ ostro Imhotep.— Powtórz to, co w³aœnie mi powiedzia³eœ.Ch³opiec zwiesi³ g³owê, zacz¹³ miêtosiæ palcami brzeg p³Ã³tna na biodrach.— Mów — krzykn¹³ Imhotep.Kuœtykaj¹c nadesz³a Esa, oparta na lasce, i patrzy³a zamglonymi oczami.— Straszysz to dziecko.Masz, Renisenb, daj mu cukierka.No, ch³opcze, powiedz nam, co widzia³eœ.Ch³opiec wpatrywa³ siê to w jedno, to w drugie z nich.Esa podpowiedzia³a:— To by³o wczoraj, gdy mija³eœ wrota na dziedziniec Zobaczy³eœ.co zobaczy³eœ?Ch³opiec potrz¹sn¹³ g³ow¹, rozgl¹daj¹c siê na boki.Mrukn¹³:— Gdzie mój pan Jahmose?Kap³an przemówi³ z powag¹ i ³agodnoœci¹:— ¯yczeniem twojego pana, Jahmosego, jest, byœ powiedzia³ nam swoj¹ historiê.Nie obawiaj siê.Nikt ciê nic skrzywdzi.Twarz ch³opca rozjaœni³a siê.— Mój pan Jahmose by³ dla mnie dobry.Zrobiê, jak sobie ¿yczy.Przerwa³.Imhotep ju¿ mia³ siê wtr¹ciæ, ale powstrzyma³o go spojrzenie lekarza.Nagle ch³opiec zacz¹³ mówiæ, nerwowo, be³kotliwie, rozgl¹daj¹c siê na boki, jakby obawia³ siê, ¿e ktoœ niewidzialny móg³by go pods³uchaæ.— To by³ ma³y osio³ek, ochraniany przez Seta i zawsze sprawiaj¹cy k³opoty.Pobieg³em za nim z kijem.Min¹³ wielkie wrota dziedziñca, a ja spojrza³em przez bramê na dom.Na ganku nie by³o nikogo, ale sta³a tam st¹giew z winem.A potem kobieta, pani z tego domu, przysz³a z domu na ganek.Podesz³a do dzbana z winem i unios³a nad nim rêce, a potem — potem wróci³a do domu, jak s¹dzê.Nie wiem.Us³ysza³em kroki, odwróci³em siê i zobaczy³em w oddali mojego pana Jahmosego wracaj¹cego z pola.Poszed³em wiêc dalej szukaæ osio³ka, a mój pan Jahmose wszed³ na dziedziniec.— I nic ostrzeg³eœ go — krzykn¹³ Imhotep gniewnie — nic nie powiedzia³eœ!— Nie wiedzia³em — krzykn¹³ ch³opiec — ¿e to by³o coœ z³ego.Widzia³em tylko pani¹, która sta³a tam i uœmiecha³a siê rozpoœcieraj¹c rêce nad dzbanem wina.Nic nie widzia³em.— Kim by³a ta pani, ch³opcze? — spyta³ kap³an.Ch³opiec potrz¹sn¹³ g³ow¹ bezmyœlnie.— Nie wiem.Musia³a byæ jedn¹ z pañ tego domu.Nie znam ich.Pilnujê stad na drugim koñcu plantacji.By³a w sukni z farbowanego lnu.Renisenb drgnê³a.— Mo¿e s³u¿¹ca? — zasugerowa³ kap³an obserwuj¹c ch³opca.Ch³opiec zdecydowanie potrz¹sn¹³ g³ow¹.— To nie by³a s³u¿¹ca.Mia³a na g³owie perukê i nosi³a klejnoty.S³u¿¹ce nie nosz¹ klejnotów.— Klejnoty? — spyta³ Imhotep.— Jakie klejnoty?Ch³opiec odpowiedzia³ gorliwie i utnie, jakby przezwyciê¿y³ w koñcu strach i by³ zupe³nie pewny tego, co mówi.— Trzy sznury korali ze z³otymi lwami zwisaj¹cymi z przodu.Laska Esy uderzy³a w pod³ogê.Imhotep wyda³ st³umiony okrzyk.Mersu powiedzia³ groŸnie:— Jeœli k³amiesz, ch³opcze.— To prawda.Przysiêgam, ¿e to prawda — g³os ch³opca sta³ siê piskliwy.Z s¹siedniej komnaty, gdzie le¿a³ chory, odezwa³ siê s³aby g³os Jahmosego:— Co siê dzieje?Ch³opiec popêdzi³ przez otwarte drzwi i kucn¹³ przy jego ³o¿u
[ Pobierz całość w formacie PDF ]