[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteœ trochê pociêty, ale to nic powa¿nego.Zaledwie trzy czy cztery rany wymagaj¹ mo¿e banda¿y i maœci, ale i bez tego powinny siê szybko zagoiæ, jeœli ich nie zanieczyœcisz.Nie tarzaj siê po ziemi, sir Jamesie.- Tarzaæ siê? Dlaczego mia³bym to robiæ.- zacz¹³ Jim, gdy do rozmowy wtr¹ci³ siê Brian.- Teraz jest jasne, ¿e zaatakowali Zamek Malvern.Ta zgraja wieprzów nie pl¹drowa³aby tak bezkarnie, gdyby oddzia³y z Malvern nie zosta³y przynajmniej otoczone w murach zamku, niezdolne do kontrataku.Najlepiej zrobimy, jeœli ostro¿nie przyjrzymy siê zamkowi.- Czy ja kiedykolwiek zbli¿a³em siê do zamku w inny sposób?Aragh stan¹³ obok i choæ s³owa by³y w jego wilczym stylu, tym razem zabrzmia³y wyj¹tkowo ³agodnie.- A co, jeœli zamek nie jest ju¿ w rêkach twojej pani? Czy zawrócimy?- Niezbyt daleko - odpar³ przez zêby Brian.- Je¿eli zamek jest zdobyty, muszê moj¹ pani¹ ratowaæ.lub pomœciæ, i to jest wa¿niejsze ni¿ chêæ niesienia pomocy sir Jamesowi.Trzeba znaleŸæ inne miejsce na nocleg, jeœli wrogowie rzeczywiœcie dzier¿¹ zamek.Niedaleko st¹d jest karczma.Ale najpierw sprawdŸmy, co dzieje siê w zamku.- Mogê pójœæ i wróciæ nie zauwa¿ony przez nikogo - rzek³ wilk.- Wy lepiej zaczekajcie tutaj.- Jeœli tu zostaniemy, to ci, co uciekli, mog¹ wróciæ z nowymi si³ami - wtr¹ci³ Jim.- Nie przyjd¹ po nocy - stwierdzi³ Brian.- Chyba rzeczywiœcie bêdzie lepiej, jeœli samotnie rozpoznasz zamek, szlachetny wilku.A my pójdziemy do karczmy.Czekaj! Nie wiesz przecie¿, gdzie jest karczma.- Jeœli dacie mi trochê czasu, sam móg³bym tam jakoœ trafiæ - rzek³ Aragh.- Na zachód od zamku jest niewielkie wzgórze z koron¹ buków widoczn¹ na tle nieba.Gdy spojrzysz ze szczytu tego wzgórza na po³udnie, o dwa strza³y z ³uku ujrzysz miejsce, gdzie drzewa ciemniej¹ w kotlinie.Samej karczmy nie bêdzie widaæ, ale znajdziesz j¹ pod tymi drzewami.- Do zobaczenia - powiedzia³ Aragh i ju¿ go nie by³o.Jim, Danielle i Brian poszli skrótem przez las.Brian prowadzi³.- Znam dobrze te okolicê - wyjaœni³.- Gdy by³em ch³opcem, spêdzi³em trzy lata jako giermek, ucz¹c siê dobrych obyczajów u sir Orina.Wtedy to moja pani i ja obeszliœmy albo objechaliœmy ka¿d¹ piêdŸ tej ziemi.Szarza³o coraz bardziej, gdy w koñcu dotarli do miejsca, w którym Brian gwa³townie stan¹³, podniesieniem rêki wstrzymuj¹c równoczeœnie Jima i Danielle.- Karczma jest za tymi drzewami - rzek³ do nich.- IdŸcie ostro¿nie i œciszcie g³osy.DŸwiêk siê tutaj niesie.Zw³aszcza gdy nie ma wiatru.Cicho ruszyli do przodu.Zobaczyli otwart¹ przestrzeñ maj¹c¹ nawet w najwê¿szym miejscu ze czterysta jardów.Strumieñ p³yn¹³ rowem przekopanym tak, ¿e tworzy³ fosê wokó³ d³ugiego masywnego budynku z okr¹glaków, zbudowanego na wierzcho³ku trawiastego wzgórka - najwyraŸniej sztucznie usypanego w œrodku polany.Do odleglejszego koñca domu przylega³o coœ w rodzaju pó³otwartej szopy, a w niej widaæ by³o dwa spêtane konie.- Drzwi i okiennice karczmy odemkniête - mrucza³ Brian.- A wiêc nie oczekuj¹ oblê¿enia.Z drugiej strony trudno spodziewaæ siê jakiejœ zasadzki wewn¹trz, skoro tylko dwa konie stoj¹ w stajni.Mimo wszystko najlepiej zrobimy czekaj¹c na Aragha.Myœla³em, ¿e bêdzie tu przed nami, skoro umie poruszaæ siê tak b³yskawicznie.Po kilku zaledwie minutach coœ z ty³u poruszy³o siê i Aragh znalaz³ siê wœród nich.- Potwierdzaj¹ siê twoje obawy, szlachetny rycerzu - rzek³.- Zamek jest zamkniêty i strze¿ony.Poczu³em równie¿ zapach krwi przed g³Ã³wn¹ bram¹.Zbrojni na murach mówili o swym panu: sir Hugh.- De Bois! - zdawa³o siê, ¿e imiê to nie przejdzie Brianowi przez gard³o.- A jaki inny sir Hugh móg³by to byæ? - k³y Aragha zalœni³y czerwieni¹ w ostatnich promieniach s³oñca.- Ciesz siê, rycerzu! Niebawem obaj staniemy przed swoj¹ szans¹.- Cieszyæ siê? Przecie¿ zamek i bez w¹tpienia moja pani s¹ w jego rêkach!- Mo¿e uciek³a - wtr¹ci³ Jim.- Ona jest z rodu de Chaney i strze¿e zamku swego ojca, który mo¿e poleg³ w ziemi Saracenów.Broni³a zamku do œmierci albo popad³a w niewolê - Brian zagryz³ wargi.- W jej œmieræ nie wierzê.A wiêc jest w niewoli.- Niech bêdzie, jak mówisz, szlachetny rycerzu - rzek³ Aragh.- Z ca³¹ pewnoœci¹ tak jest, szlachetny wilku.Ale teraz musimy dok³adnie zbadaæ karczmê, czy nie ma w niej jakiej zasadzki.Aragh znów siê rozeœmia³.- Czy myœlicie, ¿e przyszed³bym do was pierwej, ni¿ obejrza³em tê chatê? Zanim was spotka³em, podszed³em tam bardzo blisko i pods³uchiwa³em trochê.W œrodku jest karczmarz, jego rodzina i dwóch s³u¿¹cych.Poza tym jeden goœæ, i to wszystko.- Aha - rzek³ Brian.- Wiêc wchodzimy.Ruszy³ pierwszy, a pozostali poszli za nim, nie kryj¹c siê.- To niepodobne do Dicka Karczmarza - zaniepokoi³ siê Brian.- Nie stoi w takiej chwili przed drzwiami, nie patrzy, kim jesteœmy i jakie mamy zamiary.Wszed³ do karczmy i zamar³ w bezruchu.Wpatrywa³ siê w koœcist¹ postaæ mê¿czyzny siedz¹cego na grubo ciosanym sto³ku.W jednym rêku trzyma³ najd³u¿szy ³uk, jaki Jim kiedykolwiek widzia³, w drugim - strza³ê na³o¿on¹ na nie naci¹gniêt¹ ciêciwê.- A teraz najlepiej zrobicie przedstawiaj¹c siê - rzek³ obcy mê¿czyzna miêkkim tonem z dziwnym, œpiewnym akcentem.- Wiedzcie, ¿e ka¿dego z was mogê przeszyæ strza³¹, zanim zdo³acie zrobiæ jeden krok.Ale wydajecie mi siê tak dziwaczn¹ zgraj¹ podró¿nych, ¿e jeœli macie coœ do powiedzenia, to gotów jestem wys³uchaæ.Rozdzia³ 12Jestem sir Brian NevilleSmythe! - rzek³ szorstko Brian.- A ty powinieneœ dwa razy siê zastanowiæ, czy zdo³asz wystrzeliæ, nim ktoœ z nas ciê dopadnie.Myœlê, ¿e ja sam móg³bym ciê siêgn¹æ.- O nie, rycerzu - odpowiedzia³ cz³owiek z ³ukiem.- Nie s¹dŸ, ¿e zbroja czyni ciê lepszym od ca³ej reszty.Z tej odleg³oœci i damski kubrak, i twoja stalowa os³ona s¹ równie ³atwe do przebicia.Smoka zaœ nawet œlepy nie chybi³by, zwa¿cie.A co do wilka.Urwa³ nagle i przez chwilê œmia³ siê bezg³oœnie.- To jakiœ roztropny wilk - stwierdzi³ - i bardzo szczwany.Nawet nie widzia³em, kiedy znikn¹³.- Mistrzu £uku - doszed³ spoza otwartych drzwi g³os niewidocznego Aragha.- Któregoœ dnia bêdziesz musia³ opuœciæ tê karczmê i ruszyæ w lasy.Gdy przyjdzie ten dzieñ, to w najmniej oczekiwanym momencie wyzioniesz ducha z rozerwanym gard³em, nim zdo³asz dotkn¹æ ciêciwy, jeœli tylko skrzywdzisz Gorbasha lub Danielle z Wrzosowisk.- Danielle z Wrzosowisk? - ³ucznik przyjrza³ siê Danielle.- Czy jesteœ mo¿e krewn¹ Gilesa z Wrzosowisk, pani?- To mój ojciec - rzek³a Danielle.- Wspaniale! Jest to cz³owiek i ³ucznik, którego najgorêcej pragnê poznaæ.- £ucznik podniós³ g³os.- B¹dŸ spokojny, wilku.Nie uczyniê nic z³ego tej damie ani teraz, ani póŸniej.- Dlaczego chcesz poznaæ mego ojca? - ostro spyta³a Danielle.- Po to, by porozmawiaæ z nim o sztuce ³uczniczej - odrzek³ mê¿czyzna.- Wiedz, ¿e jestem Dafydd ap Hywel i u¿ywam d³ugiego ³uku, takiego samego jak ten, który powsta³ i od dawna jest w u¿yciu w Walii, a który nies³usznie nazwano ³ukiem angielskim.Wêdrujê wiêc tu i tam dowodz¹c angielskim ³ucznikom, ¿e ¿aden z nich nawet nie mo¿e siê mierzyæ z Walijczykiem ani w celnoœci, ani w zasiêgu strza³u, ani w niczym, co dotyczy ³uku, ciêciwy i strza³y, a wszystko dlatego, ¿e mam w ¿y³ach krew prawdziwych ³uczników, a oni nie.- Giles z Wrzosowisk w ka¿dej chwili dowiedzie ci, ¿e nawet w po³owie mu nie dorównujesz! - zapalczywie rzek³a Danielle.- Naprawdê nie s¹dzê, by zdo³a³ to zrobiæ - powiedzia³ ³agodnie Dafydd, zerkaj¹c na ni¹.- Ale mam szczery zamiar ujrzeæ tw¹ twarz, pani.- Podniós³ g³os.- Gospodarzu! - zawo³a³.- Daj tu wiêcej pochodni! Wiedz równie¿, ¿e masz wiêcej goœci!Z dalszej czêœci budynku dobieg³ cichy odg³os rozmów i kroków, a po chwili przez drzwi wla³o siê œwiat³o pochodni niesionej przez barczystego, niezbyt wysokiego mê¿czyznê.Gdy zap³onê³y nowe œwiat³a, Jim zauwa¿y³, ¿e Brian ma groŸn¹ minê.- Có¿ ty, Dicku Karczmarzu? - powiedzia³ rycerz.- Traktujesz w ten sposób starych znajomych? Kryjesz siê w g³êbi karczmy, a¿ twój goœæ musi ciê wzywaæ?- Sir Brian, ja.proszê mi wybaczyæ.- Dick Karczmarz najwyraŸniej nie zwyk³ przepraszaæ i z trudem dobiera³ s³owa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]