[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pron otworzył oczy, lecz dopiero po dłuższej chwili mógł stanąć na nogach.Sneer przerzucił przez ramię jego rękę i powlókł go do bramy wychodzącej na drugą ulicę. — Co.z nimi? — wyjęczał Pron, trzymając się wolną ręką za brzuch.— Ale mi przyłożył.Chyba złamał mi żebro. — Dostał za swoje.Chyba rozwaliłem mu czerep. — A ten drugi? — Urwałem mu palec. Pron spojrzał na twarz Sneera.Jego oczy były jeszcze bardziej wyłupiaste, niż zwykle. — Żartujesz? — Właśnie, że nie — powiedział Sneer w zamyśleniu.— Sam nie wiem, jak to zrobiłem.Szczegóły poda jutrzejsza prasa! — dodał i roześmiał się niespodziewanie dla samego siebie. Nie mogło być żadnych wątpliwości.Prawa dłoń Sneera przejawiała niewiarygodne cechy.Łatwość, z jaką spłaszczył w dwóch palcach metalową rurkę przy swym tapczanie, upewniła go o tym.Później przeprowadził jeszcze kilka eksperymentów na drobnych przedmiotach, lecz nie chcąc dewastować wyposażenia kabiny, poprzestał na tym. Siła jego dłoni wiązała się z bransoletą.Gdy przełożył ją na lewy przegub, jego lewa dłoń nabrała podobnych właściwości, a prawa utraciła je całkowicie. Zauważył, że efekt nie ograniczał się do dłoni, lecz obejmował wszystkie mięśnie ramienia i przedramienia.Co więcej, nie ujawniało się to, gdy operował ręką normalnie, z umiarkowaną siłą, dopiero znaczne napięcie mięśni i zamiar dużego wysiłku wyzwalały niezwykłą siłę. Czym więc była bransoletka? Na oko zwykły kawałek metalu.Sneer próbował wyobrazić sobie mechanizm jej działania, lecz nie potrafił, i to napełniało go dziwnym lękiem.Nigdy nie słyszał o czymś podobnym. Kim więc była dziewczyna, która podarowała mu ten dziwny upominek? Dlaczego wyposażyła go w instrument, dający niewiarygodną siłę jego ręce? Czyżby chciała dać mu próbkę możliwości tych, w których imieniu działa? Bo to, że Alicja musi reprezentować jakąś ukrytą organizację czy grupę, nie ulegało wątpliwości.Ale skąd owa grupa mogłaby wziąć przedmiot, który nie jest znany ludzkiej technice? To właśnie było przerażające.Sneer czuł się wciągnięty w tryby jakiejś machiny, wzięty pomiędzy dwa potężne walce, które lada chwila mogłyby go zmiażdżyć. Jak rozumieć to wszystko? To tak, jakby ktoś wręczył mu broń do ręki.Przeciw komu? Dlaczego — zamiast uzbrajać jego dłoń — nie wspomogli jego umysłu, by mógł zrozumieć, o co tu właściwie chodzi, kto i czego spodziewa się po nim? Czyżby to miało znaczyć: „Czynimy silną twoją dłoń, a rozumu, który posiadasz, wystarczy ci, abyś zrobił z tego właściwy użytek"? Czy może: „Będziesz musiał sam się bronić — więc uzupełniamy braki twoich fizycznych możliwości". Ostatnią myślą Sneera było fantastyczne przypuszczenie, że jasnowidząca Alicja spełniła jego ukryte głęboko marzenie o niezawodnej broni, umożliwiającej natychmiastowe karanie łobuzów, którzy wykorzystując swą przewagę fizyczną, znęcają się bezkarnie nad słabszymi od siebie. Z tą myślą i z obrazem Alicji przed oczyma, zasnął w swej kabinie na siedemnastym piętrze hotelu „Kosmos".* Notatka w porannej gazecie zupełnie uspokoiła Sneera: obaj nocni napastnicy byli notowani w policji.Wyjaśnienia złożone w szpitalu, gdzie umieścił ich nocny patrol, były mętne i sprzeczne, co kierowało śledztwo na zupełnie bezpieczne dla Sneera tory.Policja poczytywała zajście za wynik porachunków świata przestępczego, a jedynym nie dającym się wyjaśnić szczegółem był urwany palec jednego z poszkodowanych.Drugi napastnik, dostarczony do szpitala w stanie ciężkim, miał zmiażdżoną kość skroniową i pękniętą żuchwę.Ekspert policyjny orzekł, że ciosy zostały zadane pięścią, a ich skutki świadczą o niezwykłej sile.Winnego szukano więc wśród osiłków posługujących się karate i podobnymi technikami walki, co stawiało zarówno Sneera, jak Prona poza kręgiem podejrzeń. Jeśli mieli jakieś pretensje do Prona lub ktoś ich na niego nasłał, to tym bardziej nie wspomną ani o niedoszłej ofierze, ani o zleceniodawcach — pomyślał Sneer, przeglądając gazetę przy porannej kawie w barze hotelu.Czytał tylko tytuły artykułów, które nie zapowiadały niczego rewelacyjnego.Były zwykłą, codzienną porcją informacyjnego kitu, mającą zaspokoić żądzę wiedzy przeciętnego argolandczyka i na cały dzień pozostawić go w przeświadczeniu, że został poinformowany absolutnie o wszystkich ważnych sprawach, jakie wydarzyły się w świecie i aglomeracji.Do tych niby-ważnych informacji dorzucano zwykle garść ciekawostek zupełnie drobnego kalibru, jakby dając tym do zrozumienia, że nic już więcej nie ma do zakomunikowania i trzeba czymś zapełnić pozostałe w numerze puste szpalty. Przeciętny szóstak bez zastrzeżeń przyjmował do wiadomości obraz świata kreślony przez poranny dziennik „Zorza Argolandu"; piątak miewał niekiedy pewne wątpliwości co do tego, czy gazetowe wieści wyczerpują całokształt wydarzeń; natomiast czwartak czytał tylko tytuły, nie tracąc czasu na zagłębianie się w treść notatek, by następnie skoncentrować się na dziale ogłoszeń, które niosły najwięcej informacji o tym, czym żyje aktualnie aglomeracja. Jak przystało na tytularnego czwartaka, Sneer także nie zaniedbywał lektury drobnych ogłoszeń.Można z nich było wydobyć wiele użytecznych i pouczających treści. W rubryce „Kupno", na przykład, pojawiły się ostatnio dziesiątki anonsów o identycznym brzmieniu: „Kanarki kupię".Nie oznaczało to bynajmniej szczególnego zainteresowania hodowlą ptactwa śpiewającego.Każdy wiedział doskonale, że słowo „Kanarki" używane jest tutaj w znaczeniu powszechnie znanym jako żargonowe określenie żółtych punktów.Handel punktami nie był oficjalnie dozwolony, lecz wolno było regulować nimi prywatne zobowiązania czy wręcz dokonywać ich darowizny. Toteż przeprowadzenie transakcji było rzeczą zupełnie prostą, ale przy korzystaniu z łamów gazety należało posłużyć się kryptonimem, znanym zresztą także odpowiednim władzom. Wszyscy oszukują wszystkich i wszyscy wiedzą, że są oszukiwani — pomyślał Sneer, lecz równocześnie stwierdził, że ta konkluzja budzi w nim coraz mniej zdziwienia.Teraz już zrozumiał, że ta cicha umowa społeczna stanowi jeden z filarów trwania systemu, w którym żyje. Rubryka „Nauka" przynosiła oferty o następującej treści: „Aby lepszą klasę uzyskać, dzwoń." lub: „Inteligencję podnoszę metodą - przyspieszoną — rutynowany specjalista, telefon." Tak ogłaszali się średniej klasy lifterzy, nastawieni na tanią masówkę „pięć na cztery". W rubryce „Praca" przeważały ogłoszenia typu: „Dam zarobić szóstakowi, byli bokserzy mile widziani" albo coś w tym rodzaju.Chodziło oczywiście o doraźne skucie komuś mordy lub porachowanie kości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]