[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Owo przyznanie siê do winy pani Garten opatrzy³a jednak¿e osobliwym komentarzem, oznajmiaj¹c wszem i wobec, ¿e „to nie by³a jej wina”, ¿e broñ „wystrzeli³a sama”, i ¿e „gdyby nie ta œwinia” - to znaczy Saracen - jej m¹¿ ¿y³by dalej.Obawy Saracena, ¿e punkt widzenia policji zale¿y od pozycji oskar¿onego, nie by³y pozbawione podstaw.Mildred okazywano wspó³czucie i troskê, jemu zaœ otwart¹ wrogoœæ.Podczas przes³uchania, odpowiadaj¹c na nie koñcz¹cy siê szereg pytañ, Saracen zorientowa³ siê, ¿e œmieræ Gartena postanowiono uznaæ za wypadek.Jemu samemu przypad³a w tej historii rola intruza, w znacznej mierze odpowiedzialnego za tragiczny koniec zwyk³ej ma³¿eñskiej sprzeczki.Z rosn¹c¹ irytacj¹ przeciwstawia³ siê takiej interpretacji faktów, uparcie domagaj¹c siê uwzglêdnienia swoich zeznañ.Mildred Garten próbowa³a go zabiæ.Œmieræ jej mê¿a by³a przypadkiem, spowodowanym nieumiejêtnym obchodzeniem siê z broni¹.Pani Garten chcia³a powstrzymaæ Saracena przed zg³oszeniem policji nieprawid³owoœci, jakich ordynator dopuœci³ siê w sprawie dwojga zmar³ych pacjentów w Skelmore General.Mówi¹c to, Saracen z wœciek³oœci¹ zauwa¿y³, ¿e nikt nie zapisuje jego s³Ã³w.- S¹dzi³em, ¿e sk³adam oficjalne zeznanie - zaprotestowa³.- Na wszystko przyjdzie czas.- Prowadz¹cy przes³uchanie inspektor uœmiechn¹³ siê nieprzyjemnie.- Jeœli wolno spytaæ.Co zamierzacie zrobiæ w tej sprawie?- Zapoznamy siê z wszelkimi faktami, panie doktorze, a nastêpnie sporz¹dzimy raport - protekcjonalnym tonem oznajmi³ inspektor.Jego zachowanie doprowadza³o Saracena do bia³ej gor¹czki.- Jest pan chyba zawieszony w czynnoœciach pracownika szpitala.Zgadza siê? - wtr¹ci³ inny policjant.- A co to ma do rzeczy? - odwarkn¹³ Saracen.- Mo¿e mieæ - odpar³ policjant.- Tym bardziej, ¿e jak s³ysza³em, to doktor Garten za¿¹da³ ukarania pana.- Istotnie, ale to nie ma ¿adnego.- To siê dopiero oka¿e, proszê pana.Inspektor rozpar³ siê wygodnie na krzeœle i splót³szy d³onie na wydatnym brzuszku obrzuci³ lekarza spojrzeniem starego wygi.- Spróbujmy podsumowaæ pañskie zeznanie, doktorze.Kobieta, o której pan mówi³, ta Myra Archer, nie zosta³a pochowana na cmentarzu parafialnym.Jej zw³oki poddano kremacji, poniewa¿ zmar³a na d¿umê, któr¹ zarazi³a siê w Afryce.Po przybyciu do miasta zarazi³a swoj¹ chorob¹ jednego z s¹siadów.On te¿ umar³ i tak¿e jego zw³oki zosta³y spalone.Twierdzi pan, ¿e doktor Garten ukrywa³ prawdziw¹ przyczynê tych zgonów, aby unikn¹æ zamieszania, które mog³o odstraszyæ inwestorów zainteresowanych tym regionem.- Nie chodzi o ukrywanie faktów - odrzek³ Saracen, zaniepokojony lekcewa¿¹cym tonem policjanta.- Nale¿a³o przeprowadziæ kompleksowe badania epidemiologiczne.- Epi.- Garten powinien zawiadomiæ w³adze sanitarne, aby ich specjaliœci mogli przyst¹piæ do zlokalizowania Ÿróde³ choroby, zarz¹dziæ izolacjê osób, które kontaktowa³y siê z zara¿onymi i w razie potrzeby poddaæ je kwarantannie.- Zdawa³o mi siê, ¿e ustaliliœmy, i¿ pani Archer przywioz³a tê chorobê z Afryki? - rzek³ policjant.- Owszem, ale.- Wiêc w gruncie rzeczy zarzuca pan doktorowi Gartenowi niedope³nienie jakichœ tam formalnoœci.- Nie! - ze z³oœci¹ odpar³ Saracen.- Mówimy o d¿umie, panie inspektorze! O Czarnej Œmierci! Nie o grypie.Z t¹ chorob¹ nie ma ¿artów.S³owa lekarza nie wywar³y na nikim specjalnego wra¿enia.Zachowanie policjantów upewni³o Saracena, ¿e bior¹ go za nieodpowiedzialnego panikarza.Przez chwilê zastanawia³ siê, czy nie powiedzieæ im o Wylie’em - o jego udziale w tej sprawie i próbie morderstwa - ale nie mia³ odwagi.Nie ma sensu, zdecydowa³.Teraz chcia³ ju¿ tylko wróciæ do domu.Nala³ sobie du¿¹ whisky i z westchnieniem ulgi opad³ na fotel naprzeciw okna.Patrzy³ w niebo, na sun¹ce z wiatrem chmury i rozkoszowa³ siê panuj¹cym w mieszkaniu spokojem.Tego w³aœnie potrzebowa³.Alkohol przyjemnie koi³ stargane nerwy i Saracen zaczyna³ odczuwaæ pokusê, by resztê wieczoru spêdziæ w fotelu, z butelk¹ w zasiêgu rêki.Mia³ jednak coœ do zrobienia.Czu³, ¿e powinien zobaczyæ siê z Timothy Archerem i osobiœcie wyjaœniæ mu przyczyny œmierci ¿ony.Archer mia³ prawo wiedzieæ, dlaczego Myra nie zosta³a pochowana w miejscu, które upatrzy³a sobie za ¿ycia.Nie bêdzie to przyjemna rozmowa, ale ostatecznie chodzi³o o œmieræ cz³owieka.To nie jest mi³y temat.Niespodziewanie ogarnê³o go poczucie winy.Mo¿e dla wszystkich by³oby lepiej, gdyby nigdy nie zajmowa³ siê t¹ spraw¹?- Cholerny œwiat! - zakl¹³ na g³os, odstawiaj¹c na miejsce butelkê.Jak¿e zazdroœci³ ludziom, którzy nie mieli problemów z odró¿nieniem dobra od z³a.O ile prostszy by³ ich czarno-bia³y œwiat od jego œwiata, ton¹cego we wszechogarniaj¹cej szaroœci! Podniós³ siê z fotela i pocz³apa³ do ³azienki.Wygl¹da³o na to, ¿e cisza i spokój nie s¹ uniwersalnym lekarstwem.Zw³aszcza w nadmiarze.Wy³¹czywszy silnik samochodu na parkingu dla mieszkañców Palmer’s Green, Saracen ze zdziwieniem stwierdzi³, ¿e wko³o panuje dziwny spokój.Dzieñ by³ pogodny, nie minê³a jeszcze ósma, a mimo to nie s³ysza³ œmiechu dzieci, odg³osów uderzeñ pi³ki o beton, ani brzêczenia rowerowych dzwonków.Absolutn¹ ciszê m¹ci³ jedynie œpiew ptaków.Wysiad³ z samochodu i przez nieskazitelnie czyste podwórze ruszy³ w kierunku wejœcia do bloku.Zadzwoni³ i czeka³ a¿ portier otworzy mu drzwi.Zaœmia³ siê w duchu ze swojej naiwnoœci.To jasne, dlaczego w Palmer’s Green nie by³o dzieci.Mieszkania tutaj kosztowa³y maj¹tek.Niewiele m³odych ma³¿eñstw mog³o sobie na nie pozwoliæ.Osiedle zamieszkiwali ludzie bogaci, co w Skelmore automatycznie oznacza³o - starzy.Drzwi otworzy³y siê i Saracen wszed³ do œrodka.W holu czeka³ na niego portier.- Chcia³bym siê widzieæ z panem Archerem.- Czy pan Archer oczekuje pana?- Nie.- Pañska godnoœæ, proszê.- Saracen.Doktor Saracen.- Chwileczkê.Portier siêgn¹³ po s³uchawkê wewnêtrznego telefonu.Saracen odwróci³ siê i rozejrza³ po obszernym holu.Œcianê naprzeciw wejœcia zdobi³a barwna mozaika.Saracen rozpozna³ greckie he³my, w³Ã³cznie i ska³y, spoza których wystawa³o coœ na kszta³t tr¹b s³oni.Przechyli³ g³owê w lewo, w prawo, zmieniaj¹c k¹t widzenia, ale nie uda³o mu siê rozszyfrowaæ tematu przedstawionej sceny.Wzruszy³ ramionami.- Pan Archer przyjmie pana.Mieszkanie numer czternaœcie - oznajmi³ portier.Id¹c we wskazanym kierunku Saracen bez trudu odnalaz³ numer czternasty.Zapuka³ delikatnie.Drzwi otworzy³y siê niemal natychmiast.- Proszê wejœæ, doktorze.Cieszê siê, ¿e pana widzê.Saracen zauwa¿y³, ¿e opalenizna Archera wyraŸnie zblad³a od ich poprzedniego spotkania.Tak¿e jego fryzura pozostawia³a wiele do ¿yczenia.Na stoliku obok g³êbokiego fotela sta³a butelka whisky i na wpó³ opró¿niona szklanka.- Nalaæ panu? - zapyta³ gospodarz, ruchem g³owy wskazuj¹c butelkê.- Proszê.- Czyst¹? - Archer wla³ do szklanki solidn¹ porcjê trunku.- Z odrobin¹ wody.Archer poszed³ do kuchni po wodê, co da³o goœciowi okazjê do zapoznania siê z otoczeniem.Pokój, ca³kowicie pozbawiony akcentów osobistych, przypomina³ wystrojem numer w hotelu.¯adnych ksi¹¿ek, bibelotów, fotografii czy rozrzuconych na stole listów.Przez uchylone drzwi sypialni Saracen zauwa¿y³ le¿¹c¹ na pod³odze nie rozpakowan¹ walizkê.Dla Archera czas najwyraŸniej zatrzyma³ siê w miejscu.- Przypuszczam, ¿e pañska wizyta ma charakter towarzyski, ale mo¿e siê mylê?- Chodzi o pañsk¹ ¿onê - ostro¿nie zacz¹³ Saracen.- Jest kilka rzeczy, o których powinien pan wiedzieæ.Kiedy Saracen skoñczy³ mówiæ, Archer pochyli³ siê na fotelu i ukry³ twarz w d³oniach.- Przykro mi - powiedzia³ cicho lekarz.Archer z niedowierzaniem pokrêci³ g³ow¹.- D¿uma? Moja ¿ona zmar³a na d¿umê?- Niestety tak.- Ale¿ ta choroba zanik³a setki lat temu! - zaprotestowa³ Archer.- W Wielkiej Brytanii, owszem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]