[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobietate¿ krzycza³a, krzycza³y jej dzieci, lecz ¿o³nierze zapakowaliich na ciê¿arówkê, opuœcili plandekê, silnik rykn¹³,zag³uszaj¹c wrzaski i zawodzenia.Ciê¿arówka odjecha³a, a zestoj¹cej nieopodal limuzyny wyszed³ oficer, podszed³ domê¿czyzny i powiedzia³:- ¯ydzi to ¯ydzi.KWARTET SMYCZKOWYSzybko, szybko, prêdzej, prêdzej; szybko, szybko, prêdzej,prêdzej, przez p³ask¹ czerñ nocnego lasu, wœród szpalerumilcz¹cych drzew, pêdzi poci¹g, nocny poci¹g, kroi ciemnoœæsnopem œwiat³a, szarpie j¹ turkotem kó³, gna przez mrok, któryogarn¹³ serce kontynentu.Nocny poci¹g; szybko, szybko,prêdzej, prêdzej, stacja koñcowa coraz bli¿ej.Chocia¿ minê³o ju¿ co najmniej kilka godzin od chwili,kiedy ojciec ¿yczy³ ci dobrej nocy i poca³unkiem w czo³opoleci³ ciê boskiej opiece, tak jak czyni³ w te noce, kiedyba³aœ siê zasn¹æ i przychodzi³aœ do niego do ³Ã³¿ka, ty wci¹¿nie œpisz.Ojciec wcisn¹³ swoje stare koœci w k¹t bydlêcegowagonu i jakoœ zdo³a³ zasn¹æ, twoje dzieci te¿ ju¿ œpi¹,przytulone do ciebie, i tylko ty czuwasz, jedyna spoœródwszystkich pasa¿erów.Œwiat³a jest akurat tyle, ¿eby dostrzecciemne, skulone kszta³ty.Stary Comenius wci¹¿ tuli do piersizegar z kuku³k¹, który tyka w rytmie uderzeñ jego serca, vanHootenowie zbili siê w ciasn¹ gromadkê jak kociêta, pozostalirównie¿ ani na chwilê, nawet we œnie, nie rozstaj¹ siê zbezcennymi skarbami - parasolkami, malowanym drewnianymchodakiem, ksi¹¿kami, szalem modlitewnym.Bogaci i biedni,ksi¹¿êta i ¿ebracy, kap³ani i dziwki uliczne, wszyscy s¹ terazanonimowymi, bezdomnymi, odcz³owieczonymi k³êbkami bólu wwype³nionym pó³mrokiem wnêtrzu bydlêcego wagonu.Chyba jednak zasnê³aœ, stukot setki kó³ rozpêdzonegopoci¹gu chyba jednak uko³ysa³ ciê do snu, poniewa¿ budzi ciênag³a cisza, brak znajomego jednostajnego rytmu.Przezszczeliny miêdzy deskami s¹czy siê blady œwit.Jest bardzozimno, jakby owionê³o was mroŸne tchnienie z trzewi kontynentu.Doskwiera ci potworny g³Ã³d.Kiedy jad³aœ ostatnio? Niepamiêtasz, tak samo jak nie pamiêtasz ju¿ prawie niczego zeswego ¿ycia, jakby niespodziewanie zatonê³o bez œladu.Poci¹g nieruchomieje.Przyciskasz twarz do szpary,wytê¿asz wzrok, usi³ujesz cokolwiek dojrzeæ, zorientowaæ siê,dok¹d dotarliœcie.Widzisz niedu¿y stacyjny budynek otoczonygêstym, mrocznym lasem.Drzewa pochylaj¹ siê nad zabudowaniaminiczym wysocy, przygarbieni starcy i wyci¹gaj¹ ku tobie rêcezakoñczone guz³owatymi palcami ga³êzi.Jacyœ ludzie na peronie;¿o³nierze? G³osy, wiele g³osów mówi¹cych niezrozumia³ymjêzykiem.Z megafonów dobiegaj¹ szumy i trzaski, potems³ychaæ jakieœ komendy.W waszym wagonie i w ka¿dym zdwudziestu czterech pozosta³ych wagonów, tworz¹cych poci¹g,ludzie budz¹ siê ze snu.Twoje dzieci tr¹ oczy i pytaj¹zaspanymi g³osami, gdzie s¹, dok¹d dojecha³y.Nie mo¿esz imtego powiedzieæ, bo sama nic nie wiesz.G³osy zbli¿aj¹ siê,drzwi rozsuwaj¹ siê z hukiem i bezg³oœn¹ eksplozj¹ szaregoporannego œwiat³a.¯o³nierze.G³upie, têpe, brutalne twarze.Zaczynaj¹ wywlekaæ ludzi z wagonów.Wysiadaæ! Wszyscy wysiadaæ!Ze wszystkich dwudziestu piêciu wagonów wyskakuj¹, gramol¹ siê,wychodz¹ ludzie, dr¿¹cy z zimna gromadz¹ siê na peronie,zabijaj¹ rêce, tul¹ siê do siebie, oddechy ulatuj¹ par¹ z ichust.¯o³nierze o g³upich, têpych, brutalnych twarzach chodz¹miêdzy nimi, odbieraj¹ dobytek.Szale modlitewne, ksi¹¿ki,drewniane malowane chodaki, parasole.Jeden z nich wyrywaComeniusowi zegar z kuku³k¹.Twój ojciec obur¹cz przyciska dopiersi futera³ ze skrzypcami, nie, nie, nie zabierajcie mimojej muzyki, nie róbcie mi tego! Jakby nie zauwa¿y³, ¿ezabrano mu j¹ ju¿ wiele lat temu.¯o³nierze bez poœpiechumia¿d¿¹ mu palce kolbami karabinów, rozbijaj¹ futera³, depcz¹instrument, rozgniataj¹ na miazgê.Tulisz do siebie dzieci.Obawiasz siê, ¿e ¿o³nierze zechc¹wyrwaæ ci je ze zmia¿d¿onych, zakrwawionych palców, cisn¹æ jena peron, rozdeptaæ buciorami.Milczysz, bo nie ma s³Ã³w, któremog³yby cokolwiek pomóc.¯o³nierze spychaj¹ was w kierunkubudynku stacji.Skrzecz¹cy g³os z megafonów mówi witamy,witamy, witamy.Nad œcian¹ drzew dostrzegasz gêsty dym, jakby zwielkiego po¿aru.Poranny wiatr przygina go do ziemi, gna w têstronê; dym cuchnie, œmierdzi, d³awi, czuæ go czymœ wstrêtnym inieczystym.¯o³nierze pokrzykuj¹ w swoim niezrozumia³ym, be³kotliwymjêzyku, zaganiaj¹ was do budynku.Nie chcesz tam wejœæ, niemo¿esz tam wejœæ, nie wolno ci tam wejœæ, ale nie jesteœ wstanie przeciwstawiæ siê naporowi niezliczonych cia³.Przezzakratowane okna poczekalni widaæ siedz¹ce nieruchomo postaci,pochylone w skupieniu nad instrumentami.Chwilê potem ponadszczekanie g³osu z megafonów wybijaj¹ siê s³odkie dŸwiêkimuzyki, wznosz¹ siê ku niebu, mieszaj¹ z dymem uczepionymkonarów drzew, spowijaj¹cym ca³y kontynent.Kwartet smyczkowygra ostatni¹ czêœæ "Eine kleine Nachtmusik".Jak na twój gust,wykonanie jest dalekie od perfekcji.- Wszystko w porz¹dku, Anno - mówi ojciec.- To nie potrwad³ugo.Musimy tylko zaczekaæ na drugi poci¹g, ten, któryzawiezie nas do miejsca przeznaczenia.Prze³o¿y³ Arkadiusz Nakoniecznik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]