[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I ja bym uczyni³ to samo, bêd¹c na miejscu Altaverda.Rinaldo jest idea³em obu przyjació³.Nie pojmuj¹ fa³szywego za³o¿eniaksi¹¿ki, nie widz¹ jej czêstych wykroczeñ przeciw moralnoœci - zachwyca ichjedynie œmia³oœæ i walecznoœæ bohaterów, wielbi¹ ¿ywoœæ opowiadania,nadzwyczajn¹ ruchliwoœæ obrazów, przesuwaj¹cych siê szybko jak wkinematografie.Ponadawali sami sobie i najbli¿szym kolegom imiona wziête z powieœci.Bronek Dembowski jest Altaverde, Maks Ba³andowicz - Cinthio, Józio Sitkiewicz- Leonardo.Imiê g³Ã³wnego bohatera Sprê¿ycki zatrzyma³ dla siebie.Przyjaciel skoñczy³ rozdzia³, chory odzywa siê z moc¹:- Wiesz? urz¹dzimy teatr.- Ba! - wzdycha Dembowski spogl¹daj¹c na chor¹ nogê kolegi.- Do 13 czerwca muszê chodziæ- choæ- by na kuli.Uczcimy imieniny matkinadzwyczajnym przedstawieniem: "Nigdy tu jeszcze nie pokazywany RinaldoRinaldini, wielki bandyta w³oski, czyli tajemniczy goœæ- w zamku, czyli wpierwprzestrach, potem radoœæ- ".Las z prawdziwych ga³êzi, ognie bengalskie,wystrza³y.Wszystko obmyœli³em.Hrabina - Walerka Ba³andowiczówna; Alicja, jejsiostra i powiernica - Walerka Zawistowska; Rinaldo - ja.Od ojca wezmêkrócicê, burmistrz po¿yczy starego pistoleta.Jedno i drugie popsute, ale myna to poradzimy.Za scen¹ bêdzie kamieñ, na kamieniu kapiszon, przy kamieniuty bêdziesz klêcza³ z m³otkiem w rêce.W chwili gdy Rinaldo przystêpuje dootwartego okna i mówi: "Dr¿yj, hrabino, za chwilê ujrzysz ca³¹ bandêRinaldiniego", ja podniosê pistolety do góry, a ty uderzysz m³otkiem wkapiszon.Nast¹pi wystrza³, Walerka spadnie z krzes³a, a wy wszyscy zokropnym, pamiêtaj, z okropnym krzykiem wpadniecie na scenê wo³aj¹c: "Niech¿yje nasz dowódca?."Zmêczony d³ug¹ mow¹ chory upad³ na poduszki.Przez d³ug¹ chwilê le¿y wzupe³nym milczeniu, ciê¿ko oddychaj¹c.Dembowski ze zwyk³¹ troskliwoœci¹krz¹ta siê przy koledze: wachluje go ga³¹zk¹ bzu, od much opêdza, zwil¿y³chustkê wod¹ koloñsk¹ i czo³o mu naciera.Nagle Sprê¿ycki, coœ wa¿nego sobie przypomniawszy, bystro spogl¹da w oczykolegi.- Dawnoœ widzia³ nasz kamieñ? - tajemniczo pyta.- Wczoraj.- Nie poruszony?- Nie poruszony.- Do kryjówki zagl¹da³eœ?- Trudno by³o.Wci¹¿ siê tam teraz krêc¹ ogrodnicy.- IdŸ o pó³nocy ze œlep¹ latark¹ w jednej rêce, z oskardem ¿elaznym wdrugiej.- Ba! Sk¹d wzi¹æ oskarda?.sk¹d wzi¹æ œlepej latarki?.- To prawda!.- zamyœli³ siê tamten - u nas wcale tych rzeczy nie znaj¹.Co robiæ? W powieœciach do podwa¿ania takich kamieni u¿ywaj¹ zawsze oskardów.Niepodobna braæ ze sob¹ ³opaty.To by³aby œmiesznoœæ zabijaj¹ca.Wpadli obaj w zadumê - przemyœliwaj¹, sk¹d wzi¹æ romantycznych przyborów.Zgodzili siê wreszcie na jedno: œlepej latarki i oskarda po¿ycz¹ zrekwizytorni teatru wêdrownego, który na lato ma przybyæ do Pu³tuska.Przysposobnoœci wezm¹ te¿ stamt¹d dwa sztylety.Obaj ch³opcy s¹ niezmiernie dumni z posiadania tajemnicy.Ach! Wiedzieæcoœ takiego, co oprócz nas nikomu na ziemi ca³ej nie jest znane - có¿ to zarozkosz dla trzecioklasistów! Tajemnica Sprê¿yckiego i Dembowskiego spoczywazakopana w ziemi, w ustronnym k¹cie ogrodu zamkowego, pod du¿ym kamieniem,który przyjaciele, wszystkie si³y wytê¿ywszy, na jeden cal od ziemi podnieœli.Mieœci siê owa tajemnica w maleñkim kryszta³owym flakoniku po perfumach; jestzaœ - strach powiedzieæ, a nawet pomyœleæ - trucizna.Na co ch³opcom trucizna? Czy¿by mieli, broñ Bo¿e, zamiar zg³adziæ kogo zeœwiata? Có¿ by im jednak na czyjejœ œmierci zale¿eæ mog³o? Na te pytania ¿adennie umia³by daæ odpowiedzi.Ale w Trzech Muszkieterach, w Monte - Christo, wKrólowej Margot itp.naczytali siê tak wiele o truciznach, ¿e wyda³o im siêrzecz¹ ka¿dego porz¹dnego bohatera obowi¹zuj¹c¹ posiadaæ w³asn¹, nies³ychanejmocy truciznê.Trucizna Sprê¿yckiego i Dembowskiego by³a podwójnie ich w³asnoœci¹: nietylko nale¿a³a do nich, lecz i przez nich w³asnorêcznie zosta³a przyrz¹dzona.Có¿ to by³ za okropny jad! - w³osy siê je¿¹ na samo wspomnienie!.Do przyrz¹dzenia owej trucizny ch³opcy u¿yli wszystkiego, co - w ichpojêciu - ziemia posiada najbardziej morderczego.Mieœci³ siê w niej sokpokrzywy, rozgniecione paj¹ki i stonogi, mia³ko pot³uczone szk³o oraz wydobyteze st³uczonego termometru ¿ywe srebro (rtêæ).Kryjówka z trucizn¹ znana by³a tylko przyjacio³om.Nikt postronny niezosta³ przypuszczony do tajemnicy.Co wiêcej, obaj koledzy wykonali nawzajemprzed sob¹ przysiêgê, ¿e do koñca ¿ycia nigdy nikomu, nawet pod groŸb¹œmierci, tajemnicy owej nie wyjawi¹.Honor Dembowskiego zosta³ niebawem wystawiony na próbê.Matka, zauwa¿ywszybrak kosztownego, pami¹tkowego flakonika, pos¹dzi³a o przyw³aszczenie gos³u¿¹c¹.S³u¿¹ca udowodni³a sw¹ niewinnoœæ.Z kolei zwrócono siê zpodejrzeniem do Bronka.Sumienie ma³ego bohatera musia³o toczyæ przykr¹ walkê.Ciê¿ko by³o zwodziæ matkê, k³amaæ i zapieraæ siê pope³nionej winy, ciê¿ejjeszcze z³amaæ przysiêgê, wykonan¹ o pó³nocy, przy bladym œwietle ksiê¿yca, zsakramentalnym z³o¿eniem dwóch palców na krzy¿.Nie wiadomo, jaki przebieg i jakie zakoñczenie mia³a ta sprawa dra¿liwa wdomu pañstwa Dembowskich - ostatecznie jednak tajemniczy flakonik na swymmiejscu pozosta³ - i dot¹d tam zapewne pozostaje.Na posiadaniu tajemnicy nie koñcz¹ siê tajemnice przyjació³.Wymyœlilinadto sztuczny alfabet i pisuj¹ do siebie listy cyfrowane, w których litery s¹zast¹pione dziwacznymi zygzakami.Próbowali nawet u³o¿yæ w³asny jêzyk, ale imsiê to nie uda³o.Przy pos³ugiwaniu siê tym jêzykiem wytwarza³y siê takiedziwol¹gi, ¿e mimo najwiêkszych wysi³ków dla utrzymania powagi, ¿aden nie móg³powstrzymaæ siê od g³oœnego œmiechu.Jest coœ rozrzewniaj¹cego w stosunku tychch³opców.Bracia rodzeni rzadko tak siê kochaj¹, jak oni.Jednego dnia bezsiebie wytrzymaæ nie mog¹.Jeœli jakaœ nadzwyczajna przeszkoda nie pozwoli imwidzieæ siê ze sob¹, zaraz s³u¿¹ce biegaj¹ z listami od jednego do drugiego.Sprê¿ycki cierpi na bezsennoœæ.Brak ruchu, os³abienie, g³uche, nieznoœnebóle, wreszcie lekarstwa narkotyczne rozstroi³y mu nerwy.Z wieczora d³ugozasn¹æ nie mo¿e; jest te¿ pewnie ostatnim w miasteczku, któremu sen sklejaznu¿one powieki.Te chwile oczekiwania na spoczynek w niebieskawym pó³mroku zakrytej umbr¹lampy, w g³êbokiej, jakby cmentarnej ciszy, s¹ dlañ najboleœniejsze.Czuje siê wówczas tak samotny, tak opuszczony przez wszystkich, taknieszczêœliwy.Domownicy, wyczerpani ci¹g³ym czuwaniem, pozasypiali.Nawet matkê, która siedzia³a na fotelu z zegarkiem w rêce, pilnuj¹c porypodawania lekarstw, zmieniania ok³adów, sen pokona³.S³ychaæ tylko szelestwahad³a zegarowego, cykanie "repetiera", miarowe oddechy œpi¹cych.Przez okna, nie doœæ szczelnie zas³oniête roletami, zagl¹da noc, czarnajak kir na katafalku.Co pewien czas zegar na wie¿y farskiej bije przeci¹glegodzinê.Daleko, na krañcach miasta, nawo³uj¹ siê warty wojskowe - g³os ichdr¿¹cy, smutny, oddaleniem st³umiony, przedziera siê przez ciemnoœæ jakostatni jêk konaj¹cego.Œmiertelnie lêka siê tych chwil chory ch³opczyna.Gdyby przynajmniej skróciæ je móg³ ksi¹¿k¹ lub rozmow¹! Niestety, irozmawiaæ z kim nie ma, i czytaæ mu nie wolno.Dowiedzia³ siê o tym przyjaciel.Jak¿e nie ul¿yæ cierpi¹cemu! jak¿e niepocieszyæ opuszczonego! I oto niemal codziennie przesiaduje przy chorym dopó³nocy, ksi¹¿ki mu czyta, zabawia go opowiadaniem - nawet pani¹ Sprê¿yck¹ wpodawaniu lekarstwa wyrêcza.Dopiero gdy chory uœnie, Dembowski wysuwa siê na palcach z pokoju, budzizdrzemniêt¹, czekaj¹c¹ nañ w kuchni Marysiê, i w towarzystwie s³ugi, nios¹cejzapalon¹ latarniê, pustymi, ciemnymi uliczkami powraca do domu.Matka czyni mug³oœne wyrzuty, ³aje go, odmawia mu wieczerzy, ale poczciwy ch³opiec,zaprzysi¹g³szy koledze przyjaŸñ, wszystko dla stwierdzenia jej œcierpieæ jestgotów.Jednego dnia przyszed³ smutny, poblad³y, z zaczerwienionymi od p³aczupowiekami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]