[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niepokój i ulga, przygnêbienie i triumf, tak nieznaczne, ¿e gdyby nie nauki Bie¿ana, Robert by tego nie dostrzeg³.Jednak¿e dostrzeg³, a w ogóle ten Ci¹ga³a go gryz³.— Pan zna³ niejakiego Dominika Dominika? — spyta³ bez ¿adnych podstêpów, przedstawiwszy siê urzêdowo.— Zna³em? — zdziwi³ siê ów Mariusz.— Znam go nadal.Od lat.— Od kiedy?Ci¹ga³a przyjrza³ mu siê z uwag¹ i namys³em.— A, co tam! Skoro pan z policji, to i tak wszystko wygrzebiecie.Od czasu, kiedy mnie wyci¹gn¹³ z poprawczaka.Zaraz, ile to ju¿.? Szesnaœcie lat.— Za co pan siedzia³?— Za szczeniackie wyg³upy.Na ulicy siê chowa³em, proszê pana, a jak wejdziesz miêdzy wrony.i tak dalej.Taki postrach Czerniakowa chcia³em byæ, jak teraz to oceniam, nie bez powodu.Chudy by³em i doœæ wysoki, ale s³aby, la³ mnie, kto chcia³.No i odegraæ siê, to by³o moje marzenie, jak mia³em dwanaœcie lat.PóŸniej mi przesz³o.Robert oceni³ Mariusza na oko.— Widzi mi siê, ¿e i s³aby pan ju¿ nie jest, nie musia³by pan, w razie czego, startowaæ z no¿em.Ci¹ga³a wzruszy³ ramionami.— Lepsze od¿ywianie, trochê æwiczeñ.Zdaje siê, ¿e w dzieciñstwie by³em nieco przyg³odzony.Wie pan, do dziœ pamiêtam, jak mnie wzruszy³o, ¿e w poprawczaku ¿arcie daj¹ codziennie.Nie przyzna³em siê do tego nikomu, rzecz jasna, ale bardzo mi to u³atwi³o pierwsze chwile przetrwania.Umilk³ i trochê siê zamyœli³.Robert zdecydowa³ siê iœæ za ciosem.— Zdaje siê, ¿e siedzia³ pan prawie cztery lata.I Dominik pana wyci¹gn¹³.A w³aœciwie dlaczego? Zna³ pana wczeœniej?— Czy zna³.Przelotnie.Widzia³ mnie chyba ze dwa razy.Wie pan, coœ tam by³o z moj¹ matk¹, nie, nie romans ¿aden, sk¹d, moja matka ju¿ siê do romansów nie nadawa³a.Chcieli j¹ leczyæ, opieka spo³eczna chyba, i Dominik w tym dzia³a³, pojêcia nie mam, jak to by³o, bo nie obchodzi³o mnie wcale.Ale, wie pan, dziwna rzecz, karierê bandziora chcia³em robiæ, a do nauki mnie ci¹gnê³o.Nie mia³em k³opotów w szkole, no, poza bójkami.Lubi³em siê uczyæ i w poprawczaku te¿.Jakoœ to chyba do niego dotar³o, wspomina³ mi póŸniej, ¿e takich w³aœnie, sk³onnych do nauki, za uszy siê wyci¹ga.Nagle jakby siê przeckn¹³ i spojrza³ na Roberta uwa¿nie.— Zaraz, a w³aœciwie dlaczego pan mnie o to pyta? O co chodzi? Dominik siê nie chce przyznaæ do znajomoœci ze mn¹ czy jak? Przecie¿ mu wstydu nie przynoszê!— Za chwilê wyjaœniê.Sam pan tu pracuje?— Nie, mam pomocnika, da³em mu dwa tygodnie urlopu, te¿ cz³owiek.— Jak siê nazywa?— Idiotycznie.Kalasanty Palec.Kajtek siê na niego mówi, bo mu wstyd imienia, podobno ksi¹dz przy chrzcie coœ takiego wymyœli³, a nikt siê nie oœmieli³ protestowaæ.Pochodzi z Mogielnicy, to gdzieœ tam za Grójcem.Porz¹dny ch³opak, pracowity i nieg³upi.W poniedzia³ek wraca.W Robercie zapuka³o doœwiadczenie, nabyte w uprawianym zawodzie.Jakieœ drgniêcie ostrzegawcze, za dobrze mu siê rozmawia³o z tym Mariuszem, za ³atwo, w obliczu policji prawie wszyscy s¹ ostro¿niejsi i nabieraj¹ wody do pyska.A ten gada, jakby siê znali od dawna i w³aœnie przy piwie siedzieli.Samotny.? Nie ma do kogo gêby otworzyæ.? Niby tak samo, jak z Iz¹ Brant, a jednak jakoœ inaczej.Zanim zd¹¿y³ wymyœliæ nastêpne pytanie, do warsztatu wlaz³a baba w œrednim wieku, korpulentna, nabita w sobie, tak pe³na ¿ycia, ¿e siedmiu braci œpi¹cych podnios³aby z ³o¿a.— Kochany! — krzyknê³a od progu.— Znów te dwie pi³ki! I sekator! Na ju¿, na przedwczoraj!Pertraktacje w sprawie naostrzenia narzêdzi ogrodniczych Robert przeczeka³ skromnie na uboczu.Przy okazji uda³o mu siê spojrzeæ w g³¹b pomieszczenia, poza uchylone drzwi, za którymi widaæ by³o jakby magazynek, po³¹czony z pokojem mieszkalnym.Potem dostrzeg³ dwa du¿e zdjêcia na œcianie.Jakieœ zêbate krawêdzie czegoœ, w ogromnym powiêkszeniu, jedna krawêdŸ by³a zardzewia³a i wyraŸnie têpa, druga lœni³a morderczym ostrzem.— Co to jest? — spyta³ z zainteresowaniem po wyjœciu klientki.Mariusz Ci¹ga³a obejrza³ siê.— A, to.Nic, reklamowe.Têpe i naostrzone.To o co w³aœciwie chodzi, bo jeszcze mi pan nie powiedzia³.— Zaraz.Moment.Pan tu mieszka?Wahanie Mariusza trwa³o u³amek sekundy, ale Robert je wy³apa³.— Tak.Skromnie, ale.Ja nie mam wielkich wymagañ.— No dobrze.Dominika pan zna³.— Dlaczego pan ci¹gle mówi w czasie przesz³ym? Przecie¿ nie przesta³em go znaæ, na przyk³ad, od wczoraj?— Nie.A kiedy pan go widzia³ ostatnio?— Ostatnio? — zastanowi³ siê Ci¹ga³a i by³o to zastanawianie porz¹dne, prawdziwe, rzetelne tak bardzo, ¿e Robertowi b³ysnê³a w umyœle ostatnia uwaga Bie¿ana, o tym rzucaniu siê w oczy Izy Brant.Czegoœ tu by³ nadmiar.— Moment, muszê sobie przypomnieæ.A, ju¿ wiem, tu¿ przed urlopem mojego Kajtka, Kalasantego znaczy.Jakieœ dziesiêæ, jedenaœcie dni temu.Zawioz³em mu taki ma³y mikserek do drobnych rzeczy, siekacz raczej, do pieprzu, ja³owca.Nie wiem, do czego tam jeszcze, on lubi³ przyprawy.— Znaczy, panowie, gdzie on mieszka³?— W kilku miejscach.Osobiœcie znam dwa.Zaraz, dlaczego mieszka³? Chyba mieszka nadal?— Niezupe³nie.Raczej przesta³.Przykro mi, najpierw ja, pan potem.Gdzie pan mu to zawióz³?— Do Ciszy Leœnej.To takie miejsce w okolicy M³awy.Tam zasadniczo przebywa³.— No i proszê, pan te¿ zacz¹³ mówi³ w czasie przesz³ym.— Zasugerowa³ mnie pan.Co siê sta³o? Wyjecha³? Umar³?— Umar³.Œciœle bior¹c, zosta³ zamordowany.Pan ma zak³ad œlusarski, robi pan w tym.Widzia³ pan kiedyœ jego broñ paln¹?Mariusz Ci¹ga³a sta³ przez chwilê jak skamienia³y, gapi¹c siê na Górskiego nieruchomym wzrokiem.— Rany boskie.— powiedzia³ ze zgroz¹.— Powa¿nie.?— Policja, proszê pana, takich ¿artów nie robi, nawet na prima aprilis.Zna³ pan Michalinê Ko³ek?— Ko³ek.Zaraz.Niech mnie.Ko³ek.Jasne, ¿e znam Michalinê.To taka jego.gospodyni.wielbicielka.Ja wiem, co.? Wierny pies.— A kogo jeszcze pan zna³ z jego otoczenia? Ze znajomych, przyjació³?Mariusz Ci¹ga³a otrz¹sn¹³ siê, fizycznie, prawie jak pies, który wylaz³ z wody.NajwyraŸniej w œwiecie próbowa³ wydobyæ siê z og³uszenia.— Coœ okropnego.Moment, ja panu odpowiem na wszystkie pytania, ale niech przyjdê do siebie.Co ma do tego Michalina.Jak to siê w ogóle mog³o staæ.?! Kiedy?!— Dok³adnie dziewiêæ dni temu.Co pan robi³ trzynastego?— Co robi³em.Trzynastego? Panie, sk¹d ja mam wiedzieæ, co robi³em akurat trzynastego?! Nic, to samo co zawsze, tu siedzia³em i coœ naprawia³em.Albo mo¿e by³em na mieœcie i szuka³em œlepych kluczy, bo ostatnio owszem, kupowa³em.Nie wiem, nie dam g³owy, ale nic innego nie wchodzi w rachubê.A, nie, zaraz.Trzynastego wieczorem.panu o jakie godziny chodzi?— Od rana do wieczora.— No to trzynastego wieczorem by³em w kasynie.W Pa³acu Kultury.Pomyœla³em sobie, ¿e trzynasty, mo¿e bêdzie w³aœnie fartowny, a nie pechowy, st¹d wiem, ¿e trzynasty.No i by³.Wygra³em przesz³o tysi¹c z³otych, przed pó³noc¹ wyszed³em, bo potem ju¿ by by³ czternasty, nie?— A przedtem?— Co przedtem?— Przed tym kasynem.— A, no w³aœnie, po zakupach siê pl¹ta³em.Teraz ju¿ pamiêtam, skoro i tak jestem na mieœcie, niech skorzystam, tak sobie pomyœla³em.Zjad³em byle co i do kasyna.— Gratulacje.Ale nie odpowiedzia³ pan na moje pytanie.Widzia³ pan broñ paln¹ Dominika?— Widzia³em — przyzna³ siê Ci¹ga³a z lekkim wahaniem.— Pokazywa³ mi.Parê razy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]