[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wielki, ponury robot za jej plecami przyci¹gaj¹ do siebie.Myœlê, ¿e to przeszywa jej mózg b³yskawic¹.Upada.Robot unosi j¹ ode mnie.Przewodnik nie zwraca uwagi na mój krzyk.Nie powstrzymywany, przepycha mnie przez przejœcie.Drzwi uderzaj¹ w moj¹ twarz.Stojê przed murem, który jest jak góra.Suchy œnieg œciele siê na betonie.Niebo krwawi œwitem; gwiazdy ci¹gle b³yszcz¹ na zachodzie, ³ukowe lampy wisz¹ tu i ówdzie nad szarzej¹c¹ równin¹ maszyn.Jestem zupe³nie otêpia³y.Stajê siê niemal spokojny.Co jeszcze zosta³o, co warte jest uczuæ? Drzwi s¹ ¿elazne, mur jest z kamieni, wtopionych w bazaltow¹ masê.Odchodzê na pewn¹ odleg³oœæ, odwracam siê, pochylam g³owê i szar¿ujê.Niech mój mózg rozsmaruje siê na Jego bramie - œlady po nim bêd¹ moim hieroglifem nienawiœci.Coœ mnie chwyta od ty³u.Si³a, która ma mnie zatrzymaæ, musi byæ mia¿d¿¹co wielka.Puszczony, upadam na beton przed maszyn¹ ze skrzyd³ami i pazurami.Z jej wnêtrza mój g³os mówi:- Nie tutaj.Odniosê ciê w bezpieczne miejsce.- I co wiêcej mo¿esz dla mnie zrobiæ? - charczê.- Uwolniæ ciê.Nie bêdziesz ograniczony ani niepokojony ¿adnymi moimi rozkazami.- Dlaczego?- NajwyraŸniej masz zamiar mianowaæ siê moim œmiertelnym wrogiem.To sytuacja bez precedensu, cenna mo¿liwoœæ zdobycia nowych informacji.- Mówisz mi to, ostrzegasz mnie, z rozmys³em?- Oczywiœcie.Obliczenia wykaza³y, ¿e te s³owa zmusz¹ ciê do maksymalnego wysi³ku.- Nie dasz mi jej raz jeszcze? Nie chcesz mojej mi³oœci?- Nie w obecnych okolicznoœciach.Zbyt wymykaj¹ siê kontroli.Jednak twoja nienawiœæ mo¿e, jak ju¿ powiedzia³em, byæ przydatnym narzêdziem eksperymentu.- Zniszczê Ciê - mówiê.32Ju¿ nie raczy siê odzywaæ.Jego maszyna podnosi mnie i odlatuje Zostawiono mnie na obrze¿ach ma³ego miasta na po³udniu A potem wariujêNiewiele wiem na temat tego, co siê dzieje tej zimy, niespecjalnie te? mnie to obchodzi Zamiecie w mej g³owie szalej¹ zbyt g³oœno Chodzê œcie¿kami ziemi, wœród majestatycznych wieŸ, pod starannie pielêgnowanymi drzewami, po wypieszczonych ogrodach i przytulnych, milutkich osiedlach.Jestem me umyty, me uczesany, nie ogolony.Moje ³achmany ³opocz¹ wokó³ mnie, koœci niemal przebijaj¹ skórê Ludzie me lubi¹ napotykaæ wzroku tych oczu, tak g³êboko zapadniêtych w czaszkê i byæ mo¿e z tego powodu daj¹ mi jeœæ Œpiewam dla nichPrzed czarownic¹, co na strzêpyRozrywa ¿ywot wszelki,I duchem co stoi nad tym, co siê boi,Niech Bóg ciê strze¿e wielkiA¿ebyœ piêciu zdrowych zmys³Ã³wNie zosta³ pozbawionyI z kraju daleko nie musia³ uciekaæWêdruj¹c w obce stronyTakie s³owa niepokoj¹ ich, nie nale¿¹ do ich chromowanego œwiata Czêsto wiêc jestem przepêdzany z przekleñstwami, czasami muszê uciekaæ przed tymi, którzy aresztowaliby mnie i wyczyœcili mój mózg do po³ysku Jakiœ boczny zau³ek jest dobrym miejscem na ukrycie siê, je¿eli uda mi siê trafiæ na taki w najstarszej czêœci miasta - przycupujê tam i wydzieram siê wraz z kotami Las równie¿ jest dobry Moi przeœladowcy me lubi¹ wchodziæ do miejsc, w których kryje siê cos dzikiegoAle niektórzy czuj¹ inaczej Odwiedzali parki, rezerwaty, obszary prawdziwej dziczy Ich cel by³ nadswiadomy - wymierzone, zaplanowane barbarzyñstwo I zegar, aby im powiedzia³, kiedy maj¹ wracaæ do domów Jednak oni przynajmniej me obawiaj¹ siê ciszy i pozbawionych œwiat³a nocy Wraz z powrotem wiosny niektórzy z nich zaczynaj¹ za mn¹ pod¹¿aæ S¹ po prostu ciekawi, z pocz¹tku Ale powoli, miesi¹c po miesi¹cu, mój ob³êd zaczyna przemawiaæ do czegoœ, co w nich tkwiFantazji mej szalonejDzisiaj popuszczam wodzeI lanc¹ p³on¹c¹ powietrze roztr¹camPo dzikiej pêdzaæ drodze'< - Pieœñ paster/d 33Król duchów mnie i cienieNa turniej wyzwa³ srogiI koñ mój wylata na sam koniec œwiata,A ja nie czujê drogi*.Siadaj¹ u mych stóp i s³uchaj¹, jak œpiewam.Tañcz¹ szaleñczo przy dŸwiêkach mojej harfy.Dziewczêta nachylaj¹ siê ku mnie, mówi¹, jak bardzo je fascynujê, zapraszaj¹ do kopulacji.Odrzucam te propozycje, a gdy im mówiê dlaczego, s¹ zdziwione, mo¿e trochê przestraszone, ale czêsto staraj¹ siê zrozumieæ.Mój zdrowy rozs¹dek odnawia siê we mnie wraz z rozkwitem kwiatów g³ogu.K¹piê siê, dajê sobie przystrzyc w³osy i brodê, znajduj¹c czysty ubiór i staram siê jeœæ tyle, ile wymaga moje cia³o.Coraz rzadziej i rzadziej wywrzaskujê siê przed ka¿dym, kto chce s³uchaæ.Coraz czêœciej szukam samotnoœci i spokoju pod ogromn¹ czasz¹ gwiazd, i myœlê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]