[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ktoœ, kto drwi sobie z prawa,morderca i podpalacz, ma czelnoœæ powo³ywaæ siê na œwiêt¹ konstytucjê naszegokraju! - Umilk³, zdaj¹c sobie sprawê, ¿e jego forma aktorska pozostawia w tymmomencie wiele do ¿yczenia.- Nie wiemy, czy Oaklanda i Newella zamordowano -podj¹³ przerwany w¹tek.- Nie wiemy, czy Peabody naprawdê pad³ ofiar¹.-Strzêpi pan jêzyk na pró¿no - przerwa³ mu Deakin pogardliwie i spojrza³ na niegoz namys³em.- A mo¿e nie zamierza pan zamkn¹æ siê w nocy na klucz? - Zrobi³d³u¿sz¹ pauzê, lecz gubernator nie skorzysta³ z niej, wobec czego dorzuci³: -No, chyba ¿e ma pan podstawy s¹dziæ, ¿e pan akurat mo¿e spaæ spokojnie.Fairchild przeszy³ go wzrokiem.- Zap³acisz mi za tê insynuacjê, Deakin! -sykn¹³.- Patrzcie pañstwo, kto tu mówi o insynuacjach - odci¹³ siê Deakinzmêczonym g³osem.- Zap³acê? Czym? G³ow¹? To ju¿ od dawna przes¹dzone.A todobre! Wszyscy, jak tu siedzicie, uparliœcie siê oddaæ mnie w rêcesprawiedliwoœci, a tymczasem jeden z was ma na swych rêkach krew czterech ludzi.A mo¿e nie czterech.Mo¿e osiemdziesiêciu czterech.- Osiemdziesiêciu czterech?- Fairchild wykrzesa³ z siebie resztki wynios³oœci.- Jak to pan mówi³, niewiemy, czy stratê wagonów z ¿o³nierzami nale¿y uznaæ za wypadek.- Wiêzieñzapatrzy³ siê w dal, a po chwili znów spojrza³ na gubernatora.- Tak samo jaknie wiemy, czy tylko jeden z was oœmiu - a mówiê "oœmiu", bo choæ nie ma ich tuz nami, nie mo¿emy wykluczyæ Banlona i Rafferty'ego, natomiast musimy wykluczyæpannê Fairchild - jest sprawc¹ tych zabójstw.Mo¿liwe, ¿e dwóch lub wiêcejzbrodniarzy dzia³a w zmowie.Jeœli tak, to wobec prawa s¹ oni równie winni.Wiem, bo praktykowa³em medycynê s¹dow¹, choæ pewnie nikt z was mi nie uwierzy.Co rzek³szy, Deakin ostentacyjnie odwróci³ siê plecami do reszty towarzystwa,opar³ ³okcie na mosiê¿nej porêczy i wyjrza³ przez okno w gêstniej¹cy, œnie¿nymrok.nv Rozdzia³ 6 Banlon p³ynnie trzyma³ poci¹g, unieruchomi³ ko³o hamulcowei zablokowa³ je olbrzymim kluczem.Otar³ szmat¹ pot z czo³a i ze znu¿eniemodwróci³ siê do Rafferty'ego, który z przymkniêtymi oczami sta³ oparty o œcianêkabiny, dos³ownie s³aniaj¹c siê na nogach.- Starczy - powiedzia³.- Starczy.Jestem skonany.- Dwa trupy - podsumowa³ maszynista, wyjrza³ w mrok i zadymkê iwzdrygn¹³ siê.- ChodŸ pan.Zajrzymy do pu³kownika.Pu³kownik siedzia³ tymczasemtak blisko rozpalonego piecyka, jak to tylko mo¿liwe.Wokó³ niego st³oczyli siêgubernator Fairchild, O'Brien, Pearce i Marika.Wszyscy trzymali szklanki zjakimiœ napojami.W k¹cie po drugiej stronie przedzia³u przycupn¹³ na pod³odzeskulony z zimna Deakin.Jak mo¿na siê by³o spodziewaæ, on nie mia³ nic do picia.Otworzy³y siê drzwi prowadz¹ce na przedni pomost i do œrodka weszli Banlon iRafferty, wpuszczaj¹c za sob¹ mroŸne powietrze i tumany gêstego œniegu.Szybkozatrzasnêli drzwi.Obaj byli bladzi i skrajnie wyczerpani.Maszynista ziewn¹³jak smok, dyskretnie zas³aniaj¹c usta, bo nie ziewa siê w obecnoœci pu³kownikówi gubernatorów.Nie mog¹c siê powstrzymaæ, ziewn¹³ raz jeszcze.- Fajrant,pu³kowniku - oœwiadcyy³.- Albo siê po³o¿ymy, albo padniemy na twarz.- Dobrarobota, Banlon, spisaliœcie siê na sto dwa.Nie omieszkam poinformowaæ o tymwaszych pracodawców z Union Pacific.A z was, Rafferty, jestem dumny.-Claremont zastanowi³ siê.- Mo¿ecie zaj¹æ moje ³Ã³¿ko, Banlon.Rafferty, wy siêprzeœpicie u majora.- Dziêkujê.- Maszynista ziewn¹³ po raz trzeci.- Jeszczejedno, pu³kowniku.Ktoœ musi pilnowaæ ciœnienia w kotle.- Czy to niemarnotrawstwo opa³u? Nie mo¿ecie po prostu wygasiæ w piecu, a potem rozpaliæ nanowo? - Nie da rady.- Banlon stanowczo potrz¹sn¹³ g³ow¹, z góry wykluczaj¹cwszelk¹ dyskusjê na ten temat.- Na rozpalenie pod kot³em stracilibyœmy ze dwiegodziny i tyle samo opa³u, ile zu¿yjemy na utrzymanie ognia.Ale nie w tymrzecz.Chodzi o to, ¿e je¿eli zamarz³aby woda w rurach skraplacza.ano,pu³kowniku, na piechotê do Fortu Humboldta jest st¹d ³adny kawa³ek drogi.Deakinpodniós³ siê sztywno.- Mnie spacery nie bawi¹.Zajmê siê kot³em.- Ty? - Pearcerównie¿ wsta³, ³ypi¹c na wiêŸnia podejrzliwie.- Sk¹d ta nag³a chêæ wspó³pracy?- Nie mam najmniejszego zamiaru z wami wspó³pracowaæ, co to, to nie.Ale tuchodzi tak¿e o moj¹ skórê.a zd¹¿yliœcie siê ju¿ chyba przekonaæ, jak bardzo oni¹ dbam.Poza tym, szeryfie, odnoszê wra¿enie, ¿e nie jestem tu mile widziany,co rani moj¹ subteln¹ duszê.I jest mi zimno, tu ci¹gle wieje, a tam, w kabinie,bêdzie ciep³o i przyjemnie.Nie mam te¿ ochoty przygl¹daæ siê przez ca³ywieczór, jak tr¹bicie whisky.No i z dala od was bêdê siê czu³ bezpieczniej.myœlê o panu, Pearce.I wreszcie jestem jedynym cz³owiekiem, któremu mo¿eciezaufaæ.chyba pan nie zapomnia³, szeryfie, ¿e z nas wszystkich tylko ja stojêpoza wszelkimi podejrzeniami? Deakin odwróci³ siê i spojrza³ pytaj¹co namaszynistê, który z kolei popatrzy³ na pu³kownika.Po chwili wahania Claremontskin¹³ g³ow¹.- Co pó³ godziny przegarniaj w palenisku - rzek³ Banlon.- Opa³udok³adaj tyle, ¿eby strza³ka manometru sta³a miêdzy niebiesk¹ a czerwon¹ kresk¹.Jeœli przejdzie za czerwon¹, to obok masz zawór do wypuszczania pary.Deakinskin¹³ g³ow¹ i wyszed³.Pearce spogl¹da³ za nim z niepokojem.- Nie podoba misiê to - powiedzia³ odwracaj¹c siê do Claremonta.- Co stoi na przeszkodzie,¿eby odczepi³ lokomotywê i odjecha³ bez nas? Wszyscy wiemy, ¿e on nie cofnie siêprzed niczym.- Ten drobiazg, szeryfie.- Maszynista wyci¹gn¹³ olbrzymi klucz.-Zablokowa³em ko³o hamulcowe.Mo¿e pan siê nim zaopiekuje? - Z mi³¹ chêci¹.-Pearce wzi¹³ klucz, usiad³ i odprê¿y³ siê.Gdy siêga³ po szklankê, O'Brien wsta³i skin¹³ g³ow¹ na Banlona i Rafferty'ego.- ChodŸcie, poka¿ê wam, gdziebêdziecie spali.Trzej mê¿czyŸni wyszli z przedzia³u.OBrien zaprowadzi³podopiecznych na ty³ drugiego wagonu, wpuœci³ maszynistê do sypialni Claremonta,a ¿o³nierza do swojej.Omiót³ pomieszczenie ruchem rêki.- Odpowiada wam? -zapyta³.Kiedy Rafferty rozgl¹da³ siê z nale¿nym szacunkiem, major szybkowyci¹gn¹³ z szafki butelkê whisky i schowa³ j¹ za plecami, tak ¿eby ¿o³nierz jejnie zobaczy³.- Oczywiœcie, majorze.Bardzo dziêkujê.- Œwietnie.A wiêcdobranoc.- O'Brien wyszed³ i cofn¹³ siê do kuchni.Nie zawracaj¹c sobie g³owypukaniem, wszed³ do œrodka i zamkn¹³ za sob¹ drzwi.Maleñka kuchnia mia³anajwy¿ej dwa metry na pó³tora, a piec drzewny i szafki na garnki, patelnie,zastawê i ¿ywnoœæ tak j¹ zagraca³y, ¿e dos³ownie nie by³o siê tam jak obróciæ.Mimo to Carlos i Henry, siedz¹cy na mikroskopijnych sto³kach, nie sprawialiwra¿enia ludzi, którym przeszkadza ciasnota.Obaj spojrzeli na wchodz¹cegomajora - kelner z w³aœciw¹ sobie grobow¹, nieszczêœliw¹ min¹, kucharz zaœ jakzwykle rozpromieniony.O'Brien postawi³ butelkê na maleñkim stoliku.- Przydawam siê.I w³Ã³¿cie na siebie co tylko macie, na dworze jest zimno jak w psiarni.Nied³ugo wracam.- Rozejrza³ siê ciekawie.- Nie by³oby wam wygodniej w swoichprzedzia³ach? - Na pewno tak, panie O'Brien
[ Pobierz całość w formacie PDF ]