[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z widocznymzmieszaniem rzek³a wreszcie, ¿e musi iœæ do matki, i zostawi³a mnie samego.Ja mam najzupe³niejsz¹ œwiadomoœæ, ¿e postêpuj¹c w taki sposób, wprowadzam do duszyAnielki myœli obce jej i niepokoj¹ce.Ale ze zdziwieniem widzê, ¿e jakkolwiek z jednej stronywzburza to moje sumienie i budzi drêcz¹c¹ obawê o spokój istoty, za któr¹ odda³bym ¿ycie, zdrugiej jednak sprawia mi jak¹œ drapie¿n¹ radoœæ, jak gdybym zaspakaja³ wrodzony cz³owiekowiinstynkt niszczenia.Mam tak¿e przekonanie, ¿e nic mi tu ¿adna œwiadomoœæ z³a ni ¿adneskrupu³y nie pomog¹.Mam zbyt silny charakter, bym siê umia³ i móg³ na tej drodze zahamowaæ,zw³aszcza wobec tego nieprzepartego, niewypowiedzianego uroku, jaki wywiera namnie ta kobieta.Teraz dopiero jestem naprawdê jak ów Indianin, który porwany przez pr¹dwodospadu, z³o¿y³ wios³a i zda³ siê na wolê pr¹du.Nie rozmyœlam nawet o moich winach i otym, ¿e wszystko mog³o byæ inaczej, ¿e mi trzeba by³o wyci¹gn¹æ tylko rêkê po tê istotê, októrej teraz mówiê sobie: dla kogo warto ¿yæ, jeœli nie dla niej? kogo warto kochaæ, jeœli niej¹? Wpadam w determinizm i czêsto zdaje mi siê, ¿e nie mog³o byæ inaczej, ¿e na tê nieudolnoœæmoj¹ ¿yciow¹ sk³ada³y siê ca³e pokolenia, które ju¿ wyczerpa³y od dawna zasób ¿ycia –¿e ja taki by³em i taki jestem, jak musia³em i muszê byæ – i ¿e nie pozostaje mi nic innego jakz³o¿yæ wios³a.Dziœ z rana byliœmy z ciotk¹ i Anielk¹ na pogrzebie m³odego kleryka.Pogoda dopisujenam ci¹gle; pogrzeb odby³ siê z rana i nie utrudzi³ tych pañ, bo do koœcio³a i na cmentarzmamy niedaleko.Dziwny to widok takiego korowodu wiejskiego, poczynaj¹cego siê od ksiêdzai trumny na wozie, a koñcz¹cego zbitym t³umem ch³opów i wieœniaczek.Wszystko toœpiewa pieœni nies³ychanie posêpne, przypominaj¹ce jak¹œ chaldejsk¹ muzykê.W koñcu orszakumê¿czyŸni i kobiety rozmawiaj¹ jakimœ sennym, wlok¹cym siê g³osem, poczynaj¹czawsze swe uwagi od: „O, moiœcie wy!” Wyraz ten s³ysza³em co chwila.Równie dziwnewra¿enie robi podczas takiego obrzêdu, jak pogrzeb, jaskrawoœæ chustek na g³owach dziewcz¹t.Szliœmy alej¹ jarzêbow¹ do koœcio³a i gdy pochód zasuwa³ siê w przerwach miêdzydrzewami w s³oñce, chustki owe rozpala³y siê w blasku ¿Ã³³to, czerwono, b³êkitnie, co dawa³oca³emu temu orszakowi pozór weso³oœci, tak, ¿e gdyby nie ksi¹dz, me wóz z trumn¹ i nie zapachja³owcu, mo¿na by mniemaæ, ¿e to wesele idzie.Zauwa¿y³em tak¿e, z jakim zadowoleniemludzie na wsi id¹ za pogrzebem.W ogóle œmieræ nie robi na nich ¿adnego wra¿enia;mo¿e widz¹ w niej tylko jakoweœ wieczyste œwiêtowanie? Gdyœmy stanêli nad do³em, dostrzeg³emw twarzach tylko skupion¹ uwagê nad ceremoni¹ i ciekawoœæ; ¿adnego œladu, ¿adnegocienia refleksji, ¿e jest to jednak nieub³agane zakoñczenie, poza którym zaczyna siê coœstrasznego i nieznanego.Patrzy³em na Anielkê w chwili, gdy schyli³a siê po garœæ piasku natrumnê.By³a nieco blada, ¿e zaœ s³oñce pada³o w³aœnie na jej twarz, mo¿na by³o czytaæ wtych przezroczystych rysach jak w ksi¹¿ce.By³bym przysi¹g³, ¿e myœla³a w tej chwili o w³asnejœmierci.Mnie wyda³o siê to po prostu niepodobieñstwem, jak¹œ dzik¹ i potworn¹ myœl¹,¿eby ta twarz, taka czuj¹ca, taka pe³na bujnej m³odoœci, widnej w tym puszku nad ustami, wtych d³ugich rzêsach, w tym swoim uroczym indywidualizmie, mog³a kiedykolwiek zbieleæ,skamienieæ, pozostaæ w wiecznej ciemnoœci.A jednak by³o mi tak, jakby jakiœ mróz zwarzy³ moje myœli.Oto przysz³o mi do g³owy, ¿epierwszy obrzêd, w jakim uczestniczymy w P³oszowie z Anielk¹, jest to pogrzeb.Równie jakœmiertelnie chory cz³owiek, który straci³ wiarê w naukow¹ medycynê, gotów jest uwierzyæ wleki znachorów, tak œmiertelnie chora, o wszystkim w¹tpi¹ca dusza gotowa jest uwierzyæ nawetw przes¹dy.Prawdopodobnie nikt nie stoi bli¿ej od otch³ani mistycyzmu jak bezwzglêdnysceptyk.Ci, którzy zw¹tpili o idea³ach religijnych i socjologicznych, ci, którzy stracili zaufaniew potêgê wiedzy i ludzkiego rozumu, ca³a masa ludzi w³aœnie najbardziej rozwiniêtych,niepewna dróg, pozbawiona wszelkich dogmatów, szamoc¹ca siê, beznadziejna, zasuwa95siê obecnie coraz g³êbiej w mg³y mistycyzmu.Wystêpuje on wszêdy ze zwyk³¹ si³¹ reakcjiprzeciw dzisiejszemu ¿yciu, polegaj¹cemu na pozytywnym ograniczeniu myœli ludzkiej, napot³umieniu idea³Ã³w, na u¿yciu, na bezdusznym bankierstwie.Duch ludzki poczyna rozsadzaæbudynek, w którym kazano mu mieszkaæ, dlatego ¿e budynek ów jest zbyt pod ka¿dymwzglêdem gie³d¹.Koñczy siê jakaœ epoka, nadchodzi jakaœ ewolucja na wszystkich polach.Przychodzi³o mi to nieraz do g³owy i nape³nia³o mnie zdumieniem, ¿e na przyk³ad najnowsiwiêksi powieœciopisarze sami nawet nie wiedz¹, jak niewiele brak im do tego, by siê stali mistykami.Niektórzy maj¹ ju¿ œwiadomoœæ, ¿e nimi s¹, i g³oœno to wyznaj¹.W ka¿dej ksi¹¿ce,któr¹ w ostatnich czasach otwiera³em, widzia³em nie dusze ludzkie, nie wolê i namiêtnoœciosobiste, ale ogólne si³y fatalne, maj¹ce cechy strasznych istot, niezale¿ne od pojedynczychzjawisk, ¿yj¹ce same w sobie jak Goethowskie macierze.Co do mnie, jestem zapewne tak¿e na granicy.Widzê to i nie lêkam siê.Otch³añ poci¹ga;mnie osobiœcie poci¹ga nawet tak dalece, ¿e gdybym ju¿ dziœ móg³, zeszed³bym na samo dno– i zejdê, jak tylko bêdê móg³.28 kwietnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]