[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mo¿na siê tego by³o spodziewaæ.Wtym domu wszystko zawsze bêdzie zamkniête na klucz.Z wyj¹tkiem gara¿u.Nie ma takich szaleñców, którzy by chcieli porwaæ dwaRolls-Royce'y, nawet gdyby siê im uda³o przenikn¹æ przez automatycznieotwieran¹ i zamykan¹ bramê, co zreszt¹ nie by³o mo¿liwe.Gara¿ by³ godnystoj¹cych w nim samochodów: pó³ka z narzêdziami i ca³e wyposa¿enie mog³yzaspokoiæ najskrytsze marzenia zapalonego majsterkowicza.Zmarnowa³em dwa zupe³nie dobre d³uta do drewna, ale jedno z okienotworzy³em w ci¹gu niespe³na minuty.Ma³o zdawa³o siê prawdopodobne, byportiernia by³a wyposa¿ona w instalacjê alarmow¹, tym bardziej ¿e naskrzyd³ach okien nie dostrzeg³em nawet œladu zabezpieczaj¹cych przedw³amaniem pó³kolistych klamek.Ale nie chcia³em ryzykowaæ, opuœci³em wiêcgórn¹ po³Ã³wkê okna i wlaz³em do œrodka.Ci, którzy montuj¹ instalacjêalarmow¹ w oknach, zak³adaj¹ zazwyczaj, ¿e w³amywacz unosi zwykle doln¹po³Ã³wkê okna w górê i czo³ga siê pod ni¹.Przeciêtny elektryk uwa¿a, ¿eznacznie wygodniej i ³atwiej przeprowadzaæ drut na poziomie talii ni¿wysoko nad g³ow¹.W tym przypadku, jak siê przekona³em, rzeczywiœciedzia³a³ przeciêtny elektryk.Portiernia mia³a instalacjê alarmow¹.Wybra³em pokój o oknach z mlecznego szk³a, mog³em wiêc z góry za³o¿yæ, ¿eto ³azienka.I tak te¿ by³o w istocie.Dlatego nie zeskoczy³em na g³owênikomu, kto pogr¹¿ony by³by we œnie w sypialni, ani nie potkn¹³em siê ostos garnków i rondli w kuchni.W korytarzu omiot³em œciany malutk¹ latark¹.Portiernia zosta³azaprojektowana - jeœli to jest w³aœciwe okreœlenie - z prostot¹.Wkorytarzu by³o dwoje drzwi: frontowê i od ty³u.Po obu stronach korytarzaznajdowa³y siê ma³e pokoiki.To by³o wszystko.Naprzeciwko ³azienki znajdowa³a siê kuchnia.Nie by³o tam nic.W¹skimkorytarzykiem posuwa³em siê tak cicho, na ile pozwala³o skrzypienie butów.Zdecydowa³em siê na drzwi po lewej stronie, z zegarmistrzowsk¹ precyzj¹nacisn¹³em klamkê i bezszmerowo wsun¹³em siê do œrodka.To by³o to! Zamkn¹³em drzwi za sob¹ i cicho st¹pa³em w stronê œciany pomojej lewej rêce, sk¹d dochodzi³y odg³osy g³êbokiego, regularnego oddechu.Kiedy znalaz³em siê w odleg³oœci oko³o metra, zapali³em latarkê, i snopœwiat³a skierowa³em prosto w zamkniête oczy œpi¹cego.D³u¿ej spaæ nie móg³, œwiat³o pada³o wprost na niego.Obudzi³ siê jak zadotkniêciem pr¹du i uniós³ na ³okciu, drug¹ rêk¹ zaœ usi³owa³ os³oniæ oczyod œwiat³a.Zauwa¿y³em, ¿e nawet obudzony w œrodku nocy wygl¹da³, jak gdybydziesiêæ sekund temu skoñczy³ w³aœnie szczotkowaæ lœni¹ce czarne w³osy:kiedy ja siê budzi³em, moje w³osy wygl¹da³y zawsze jak nie dosuszona szmatai przypomina³y uczesanie kobiet wykonane przez zwariowanego krótkowidza,uzbrojonego w ogrodowy sekator.Nie próbowa³ ¿adnych sztuczek.Sprawia³ wra¿enie faceta twardego,zaradnego i rozs¹dnego, który wiedzia³, kiedy mo¿na próbowaæ, a kiedy nie.Wiedzia³, ¿e teraz nie pora.Na pewno nie wtedy, kiedy siê jest oœlepionymœwiat³em.- Za t¹ latark¹, Kennedy, jest wycelowany pistolet kaliber 0,32 -powiedzia³em.- Gdzie trzymasz broñ?- Jak¹ broñ? - Nie wydawa³ siê przestraszony, ale te¿ i nie by³.- Wstawaj! - rozkaza³em.Z satysfakcj¹ zauwa¿y³em, ¿e pi¿ama jego nieby³a w kolorze kasztanowym.Sam móg³bym sobie tak¹ wybraæ.- Stañ przydrzwiach.Stan¹³.Siêgn¹³em pod poduszkê:- W³aœnie tê - powiedzia³em.Ma³y, szary pistolet samopowtarzalny.Markinie zna³em.- Wracaj na ³Ã³¿ko i siadaj.Prze³o¿ywszy latarkê do lewej rêki, a pistolet do prawej, szybkozlustrowa³em pokój.Tylko jedno okno, ca³e zas³oniête grubymi, aksamitnymistorami koloru wina.Podszed³em do drzwi, zapali³em górn¹ lampê, rzuci³emokiem na pistolet i odci¹gn¹³em bezpiecznik.Rozleg³ siê g³oœny,niedwuznaczny trzask, œwiadcz¹cy, ¿e nie zamierzam ¿artowaæ.Kennedypowiedzia³: - To znaczy, ¿e nie mia³eœ broni!- Ale teraz mam.- Nie nabit¹, przyjacielu.- Nie opowiadaj bajek - odpar³em znu¿ony.- Po to tylko trzymasz j¹ podpoduszk¹, ¿eby ca³¹ poœciel poplamiæ oliw¹? Gdyby ten pistolet by³ nienabity, rzuci³byœ siê na mnie jak ryœ, jakiekolwiek by by³y tegokonsekwencje.Rozejrza³em siê po pokoju.Przytulne, mêskie pomieszczenie, nieprze³adowane, ale wygodne, porz¹dny dywan, choæ nie tej samej klasy, codywan w bibliotece genera³a, dwa fotele, stó³ pokryty adamaszkiem, ma³akozetka i oszklony kredens pod œcian¹.Podszed³em do kredensu, otworzy³em,wyci¹gn¹³em butelkê whisky i dwie szklaneczki.- Jeœli pozwolisz, rzeczjasna.- ¯artowniœ - zauwa¿y³ oschle.Nie zniechêci³em siê i mimo to nala³em sobie kielicha.Du¿ego.Musia³em.Smakowa³ tak, jak smakowaæ powinien; choæ rzadko siê to zdarza.Przygl¹da³em siê Kennedy'emu, a on mnie siê przygl¹da³.- Kim jesteœ, przyjacielu? - zapyta³.Zapomnia³em, ¿e tylko czêœæ mojej twarzy by³a widoczna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]