[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie był to mój pomysł, ale miło mibyło się z nimi zgodzić.C h c i a ł a b y m być od czasu do czasu w mniejwymagającym towarzystwie, choć oczywiście nie w waszym. Waszyngton Budynek, znany obecnie pod nazwą "Min.Obr.Nar.Tymcz.Punkt Zatrzymań 7" - możecie to sobie równie dobrze nazywać właściwym słowem:"więzienie", pomyślał Knefhausen - był niegdyś luksusowym hotelem Hiltona.Celespecjalnego nadzoru mieściły się na poziomach podziemnych, gdzie dawniej byłypokoje konferencyjne.Nie miały drzwi ani okien, prowadzących na zewnątrz domu.Wychodząc z celi trzeba było przejść jeszcze całą kondygnację schodów w górę, bydostać się na parter, a następnie przebić się przez wartę, by wyjść na otwartąprzestrzeń.A nawet wtedy, jeśli przypadkiem budynek w danej chwili nie byłoblężony i atakowany, ryzykowało się spotkanie z włóczącymi się na zewnątrznarkomanami i bojownikami. Knefhausen nie zajmował się tymi sprawami.Nie myślał oucieczce, a przynajmniej nie myślał o niej po pierwszych chwilach paniki, którenastąpiły po aresztowaniu.Po paru dniach przestał domagać się widzenia zPrezydentem.Nie miało sensu odwoływanie się o pomoc do Białego Domu, gdy towłaśnie Biały Dom go tu zamknął.Nadal był pewien, że jeśli porozmawia przezparę chwil prywatnie z Prezydentem, wyjaśni wszystko.Ale Jako realista liczyłsię z faktem, że Prezydent nigdy już nie będzie z nim prywatnie rozmawiał. Zrobił więc inwentarz dobrych stron sytuacji. Po pierwsze - było mu tu wygodnie, łóżko było dobre,pokoje ciepłe.Wyżywienie ciągle jeszcze przychodziło z kuchni bankietowej whotelu i jak na dietę więzienną było zadziwiająco smaczne. Po drugie - dzieci nadal znajdowały się w przestrzenikosmicznej i nadal coś robiły - wielkie rzeczy, nawet jeśli nie meldowały jakie.Ciągle jeszcze miał perspektywa usprawiedliwiania się. Po trzecie - strażnicy więzienni pozwalali mu dostawaćprasę i materiały piśmienne, choć nie chcieli przynieść jego książek ani daćtelewizora. Brakowało mu książek, ale niczego więcej.Nie potrzebowałtelewizji, by wiedzieć, co się dzieje na zewnątrz.Nie potrzebował nawet tychnędznych, chudych, ocenzurowanych gazet.Słyszał to dobrze.Codziennie rozlegałsię grzechot ręcznej broni, przeważnie daleki i rozproszony, ale raz czy dwarazy ciągły, gęsty i niemal nad głową, brzmiący jak ogień Browningów przeciw AK47, przetykany od czasu do czasu klaskaniem i gruchotaniem miotacza granatów.Czasami słyszał wyjące na ulicach syreny, przerywane dźwiękiem dzwonów i dziwiłsię, że jeszcze istnieje cywilna straż ogniowa, którą obchodziły pożary.(Aleczy była ona nadal cywilna?).Niekiedy dolatywał głuchy warkot ciężkich silników- musiały to być czołgi.Dzienniki dodawały niewiele szczegółów, ale Knefheusendoskonale umiał czytać między wierszami.Rząd zakopał się gdzieś tam - w KeyBiscayne, Camp David czy Południowej Kalifornii - nikt nie wspominał, gdzie.Wszystkie miasta ogarnęła rewolta.Pan Każdy wziął górę. Knefhasuen był zdania, że za niektóre klęski obwinia sięgo niesprawiedliwie.Układał nieskończenie długie listy do Prezydenta wskazując,że poważne kłopoty administracji państwowej nie maja nic wspólnego z Alfą-Alef;miasta zbuntowały się niemal pokolenie temu; dolar stał się pośmiewiskiem odczasów wojen indochińskich.Niektóre z listów podarł, niektórych nikt nie chciałod niego przyjąć, parę udało mu się wysłać i nie otrzymał odpowiedzi. Raz albo dwa razy w tygodniu odwiedzał go ktoś zMinisterstwa Sprawiedliwości, zadając w kółko ten sam tysiąc beznsensownychpytań.Knefhausen podejrzewał, że starają się stworzyć dossier udowadniające, żeto wszystko było jego winą.No, niech próbują.Obrani się, gdy nadejdzie czas.Albo historia go obroni.Rachunek był czysty.W odniesieniu do wartościmoralnych może nie tak czysty, zgoda.Nieważne.Nie można mówić o problemachmoralnych w sprawie tak podstawowej dla zdobywania wiedzy, jak ta.Depesze z"Konstytucji" dały Już tak wiele! - choć trzeba przyznać, że pewne najważniejszeich fragmenty trudno było zrozumieć.Zgodelizowane sprawozdanie nie zostałorozszyfrowane i aluzje do jego zawartości pozostały tylko aluzjami. Czasami drzemał i śnił o przeniesieniu się na"Konstytucję".Od ostatniej depeszy upłynął rok.Próbował sobie wyobrazić, cooni tam robią.Statek przebył już znacznie ponad połowę drogi i zmniejszałszybkość.Tęcza gwiazd będzie coraz szersza i bardziej rozsiana.Kręgi ciemnościz przodu i z tyłu coraz mniejsze.Wkrótce ujrzą Alfę Centaura z tak bliska, jakjeszcze żaden człowiek.Oczywiście zobaczą wówczas, że wokół gwiazdy nie krążyżadna planeta o nazwie Alef, ale to odgadli już dawno.Dzielne, wspaniałedzieci! Nawet w takiej sytuacji dążyły przed siebie.A te głupstwa z narkotykamii seksem, cóż one mają za znaczenie? Takie wyczyny zwalczano u zwykłych ludzi,ale przecież ci, którzy wyróżniali się i stali ponad ludzkim stadem, stwarzaliwłasne prawa.Tak było zawsze.Jako dziecko dowiedział sie, że dumny, tłustydowódca lotnictwa wąchał kokainę, a wielcy wojownicy czasami zażywaliprzyjemności seksualnych między sobą.Inteligentny człowiek nie zawracał sobiegłowy takimi sprawami.Wynikało z tego, że funkcjonariusz MinisterstwaSprawiedliwości, nieustannie wtykający nos i robiący aluzje do prywatnego życiaKnefhausena, nie był aż tak bardzo inteligentny. Natomiast z jego pytań można było czasem wydedukować różnerzeczy, a rzadko - o, bardzo rzadko - nawet sam odpowiadał na pytania. - Czy była depesza z "Konstytucji"? - Nie, oczywiście nie, Doktorze Knefhausen; a teraz niechpan mi jeszcze raz opowie, kto po raz pierwszy podsunął panu pomysł tegooszustwa? Takie były jasne punkty mijających dni, ale większość znich mijała bez wydarzeń. Nie zaznaczał ich nawet kreskami, wydrapanymi na ścianieceli, jak to robił więzień Zamku d'If.Szkoda byłoby niszczyć boazerię.Poza tymmiał inne zegary i kalendarze.Na przykład podawanie posiłków czy zmiany pórroku, widoczne podczas odwiedzin człowieka z Ministerstwa Sprawiedliwości.Każdez nich były jak święto - światy dzień, nie wesoły, lecz uroczysty.Najpierwpojawiał się kapitan straży z dwoma uzbrojonymi żołnierzami, stojącymi wdrzwiach.Rewidowali celę i jego samego na wypadek, gdyby tu coś przemycił - co?Może bomba atomową.Albo funt pieprzu, by nim cisnąć w oczy przedstawicielaSprawiedliwości.Nie znajdowali niczego, bo nie było nic do znalezienia.Po czymwychodzili i przez długi czas nie działo się nic.Nie podawano nawet posiłku,nawet jeśli byt to jego czas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]