[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Z ciebie chyba te¿, tak s¹dzê.O ile ciê znam.Z drugiej stronynie zna³em ciê przedtem.Dlatego nie mogê za ciebie rêczyæ.Chcia³-bym, ale nie mogê.W ¿aden sposób.Oparty o reling, patrzy³ na oddalaj¹ce siê œwiat³a Ile de Port Noir.Trawler zmierza³ w aksamitny mrok.Prawie piêæ miesiêcy temu ontak¿e run¹³ w czarn¹ otch³añ morza.Teraz mia³ stawiæ czo³o otch³ani innej, nieznanej.Nie widaæ by³o ¿adnych œwiate³ i tylko zachodz¹cy ksiê¿yc omy-wa³ nik³ym blaskiem skaliste wybrze¿e Francji.Znajdowali siê nie-spe³na dwieœcie metrów od brzegu.Trawler ko³ysa³ siê ³agodniew zmiennych pr¹dach zatoczki.Kapitan powiedzia³:— Miêdzy tymi dwiema grupami ska³ jest ma³a pla¿a.— Wskaza³kierunek rêk¹.— Krótka jest, ale trafisz, jeœli weŸmiesz poprawkêna prawo.Mo¿emy zdryfowaæ najwy¿ej jeszcze dziesiêæ, piêtnaœciemetrów i wysiadka.Za minutê, dwie.— l tak zrobi³ pan wiêcej, ni¿ oczekiwa³em.Dziêkujê.— Nie trzeba, sp³acam d³ug i tyle.— Ten d³ug to ja?— Ano, tak.Doktor z Port Noir po³ata³ trzech ludzi z mojej za-³ogi po tym piekle sprzed piêciu miesiêcy.Nie ciebie jednego wtedycerowa³.— Po sztormie? Zna mnie pan?— Le¿a³eœ na stole blady jak œmieræ, ale nie, nie znam ciê i niechcê ciê znaæ.Akurat wtedy nie mia³em pieniêdzy; nic nie z³owiliœmy.Doktor powiedzia³, ¿e mogê zap³aciæ, kiedy nadejd¹ dla mnie lepszeczasy.Teraz p³acê — tob¹.— Muszê zdobyæ dokumenty — rzuci³ Jean-Pierre wyczuwaj¹c,¿e kapitan jest w stanie mu pomóc.— Muszê podrobiæ paszport.oo— Nie ten adres, kolego — odpar³ szyper.— Obieca³em dokto-rowi, ¿e wrzucê przesy³kê do morza na wysokoœci La Ciotat i na tymkoniec.— Nie obiecywa³by pan tego, gdyby nie móg³ pan za³atwiæ i innychspraw, powa¿niejszych.— Nie zabiorê ciê do Marsylii.Nie bêdê ryzykowa³ spotkania z ³o-dziami patrolowymi.Oddzia³y Surete kr¹¿¹ po ca³ym porcie, a ciod narkotyków to istni szaleñcy.Albo p³acisz, albo bekasz dwadzie-œcia lat w ciupie."— Co znaczy, ¿e w Marsylii mo¿na zdobyæ dokumenty, l ¿e panmo¿e mi pomóc.— Tego nie powiedzia³em.— Powiedzia³ pan.Muszê za³atwiæ sobie papiery, a za³atwiæ jemo¿na tam, dok¹d nie chce mnie pan zabraæ.Ale za³atwiæ mo¿na.Sampan to powiedzia³.—Co powiedzia³em?— ¯e pogada pan ze mn¹ w Marsylii, jeœli uda mi siê tam dotrzeæbez pana.Niech mi pan tylko powie, gdzie mam siê stawiæ.Szyper trawlera wpatrywa³ siê z uwag¹ w twarz swego pasa¿era;decyzja rodzi³a siê z trudem, ale siê rodzi³a.— Na ulicy Sarrasin, w po³udniowej czêœci Starego Portu, jesttaka kafejka, knajpa — ,,Le Bouc de Mer".Bêdê tam dziœ wieczoremmiêdzy dziesi¹t¹ a jedenast¹.Bêdzie trzeba p³aciæ; czêœæ z góry.— Ile?— To sprawa miêdzy tob¹ i cz³owiekiem, z którym j¹ za³at-wisz.— Ale mniej wiêcej.Muszê wiedzieæ.— Jeœli ju¿ masz jakieœ papiery, wypadnie taniej.Bo jak nie, trzebaje ukraœæ.— Mówi³em panu, mam.Szyper wzruszy³ ramionami.— Tysi¹c piêæset, dwa tysi¹ce franków, t co? Tracimy czas?Jean-Pierre myœla³ o pakieciku zawiniêtym w ceratê i przytwier-dzonym do pasa.Wkroczy do Marsylii jako bankrut, ale w kieszenibêdzie mia³ sfa³szowany paszport — paszport do Zurychu.— Zgoda, jakoœ sobie poradzê —odrzek³ nie wiedz¹c, sk¹d wziê³asiê w jego g³osie taka pewnoœæ siebie.— Zatem dzisiaj wieczorem.Kapitan spojrza³ w stronê mgliœcie oœwietlonej linii wybrze¿a.— Dobra, dalej nie mo¿emy dryfowaæ — powiedzia³.— Teraz mu-sisz radziæsobie sam.l pamiêtaj, jeœli nie spotkamy siê w Marsylii,nigdy mnie nie widzia³eœ, a ja nigdy nie widzia³em ciebie; ludzie z mo-jej za³ogi te¿ ciê nie znaj¹.— Spotkamy siê.,,Le Bouc de Mer", rue Sarrasin, po³udniowaczêœæ Starego Portu.— Z Bogiem.— Szyper da³ znak sternikowi; na dole zadudni³ysilniki.— Jeszcze jedno — doda³.— Klientela w ,,Le Bouc" nie prze-pada za paryskim akcentem.Na twoim miejscu trochê bym go popsu³.— Dziêki za radê — odpar³ Jean-Pierre.Przerzuci³ nogi za burtêi opuœci³ siê do wody.Swój plecak trzyma³ wysoko i mocno pracowa³nogami, ¿eby utrzymaæ siê na powierzchni.— Do zobaczenia wie-czorem — doda³ g³oœniej, spogl¹daj¹c z do³u na czarny kad³ub traw-lera.Ale przy relingu nie zobaczy³ ju¿ nikogo; kapitan odszed³.Jedy-nymi dŸwiêkami, jakie s³ysza³, by³ odg³os fal uderzaj¹cych o drewnoi st³umiony pomruk silników nabieraj¹cych obrotów.Teraz musisz radziæ sobie sam.Przeszy³ go dreszcz.Obróci³ siê w wodzie, kieruj¹c do brzegu.Nie zapomnia³ o poprawce na prawo i zmierza³ ku grupie ska³.Jeœliszyper wiedzia³, o czym mówi, pr¹d wody zaniesie go do niewidocz-nej pla¿y.l zaniós³.Poczu³ nagle, jak silny strumieñ ci¹gnie go w dó³.Do-tkn¹³ bosymi stopami piasku i z najwy¿szym trudem pokona³ ostatnietrzydzieœci metrów.Lecz p³Ã³cienny chlebak by³ wzglêdnie suchy;wci¹¿ trzyma³ go wysoko nad ³ami¹cymi siê falami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]