[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wyskoczywszy spod trybun, znalazłem się w zaroślach,obrastających stadion.Były to krzewy leszczyn z, dojrzałymi już, orzechami.Gałęzie smagły mnie po twarzy i rękach, nie wypuszczałem miecza i wiedziałem, żepogoń, oczywiście, rzuci się w krzaki i milicjanci, których bezładne krzykigoniły za mną, szybko mnie znajdą. Przedarłem się przez kępę leszczyn i znalazłem się na otwartejprzestrzeni - z prawa i z lewa wznosiły się ruiny, obok nich biegła szerokadroga, prowadząca do stadionu. Zatrzymałem się.Było mi wszystko jedno dokąd pobiegnę -niebezpieczeństwo czyhało na mnie wszędzie. I nagle, z prawej strony, w ruinach zobaczyłem figurkęczłowieka.Figurka stała w szczelinie i przywoływała mnie gestem ręki. Przywykłem wierzyć gestom.Zresztą, nie miałem wyboru. Pobiegłem w ruiny, do których miałem ze sto metrów, nie więcej. Wbiegłem w szczelinę.Po jasnym świetle dnia oczy nic niewidziały. Zamarłem.Znajomy żeński głos powiedział: - Idź za mną, tylko ostrożnie - pełno tu kamieni.Daj rękę. - Gdzie jesteś? - Tutaj, tutaj, chodź! Za plecami, przytłumione przez ścianę, nawoływały się głosy. Wyciągnąłem przed siebie rękę i napotkałem delikatne palce. Irka ciągnęła mnie w głąb odbijającego głos pomieszczenia. - Zaraz będą schody - powiedziała Irka.- Chodź, nie bój się. - Poczekaj - powiedziałem.- tylko miecz przypnę, boprzeszkadza. - Rzuć rzesz go! - Nie można - powiedziałem.- To dobry miecz. Irka nie sprzeczała się ze mną. Nie wypuszczała mojej ręki, zeszliśmy po schodach.Nie pamiętamszczegółów tej długiej drogi z jakimiś tunelami, rurami, żelaznymi schodami.Grzęźliśmy w błocie, wpadaliśmy w dziury z cuchnącą breją, i straszyliśmyszczury. Irka urodziła się w takich podziemiach.Niczego się tam niebała i mogła poruszać się w całkowitych ciemnościach. Wtedy, gdy szliśmy szerokimi tunelami i Irka była pewna, że niewalnę głową w jakąś belkę, ona mówiła.Monolog jej był zagmatwany, ale bardzociekawy. - Pod Moskwą znam każdy tunel - mówiła.Dźwięk jej głosu był mitak miły, że gotów byłem ucałować tę maleńką dziewczynę.Ale byłem gladiatorem,zabiłem sponsora i pomściłem śmierć Dobryni. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, co narobiłem, imyślałem, że mój postępek ujdzie mi na sucho - chociaż, to było oczywiste, nasponsora nie wolno podnieść ręki.Miałem usprawiedliwienie - przekonywujące,przynajmniej dla mnie: tylko się broniłem.I jeślibym zawahał się jeszczesekundę, sponsor unicestwiłby mnie.Być może dlatego, że nie zdawałem sobiesprawy z rozmiarów mojego przestępstwa, Irce o walce nic nie powiedziałem.Niemiałem wątpliwości, że ona wie o wszystkim.W rzeczywistości, zobaczyła mniedopiero wtedy, kiedy wybiegłem z krzaków.Nie była na stadionie i nie widziałamoich wyczynów. - Tu, przecież, wyrosłam - czy jakaś obława czy likwidacja,zawsze uciekaliśmy tunelami.Nawet jak nas gazami truli, ratowaliśmy się wmetrze. - Gdzie? - Zaraz zobaczysz - powiedziała Irka. - Niczego nie zobaczę. - Mam latarkę - powiedziała Irka. - To zapal ją! - Strach - a wiadomo, kto to może być pod ziemią? - Ale sponsor tutaj nie przelezie. - Wśród sponsorów są przyjaciele. Poczułem, że weszliśmy do dużej sali.Głos Irki zabrzmiałinaczej, jakby rozpłynął się w pustej przestrzeni.W twarz powiało świeżym,chłodnym powietrzem. - Nie od razu zorientowaliśmy się, że zniknąłeś - mówiła Irka.- myśleliśmy, że jesteś już u Markizy.Tak, jak było umówione.Przyjechałam doniej po dwóch dniach - gdzie mój pupilek? Nie ma pupilka.Posłaliśmy człowiekado Maszki-madamki, a ta mówi: “Według raportu Łysego, pupilek uciekł po drodze,w lesie”. - I uwierzyliście? - Oczywiście, że nie, ale gdzie cię było szukać? - Zginąć mogłem, póki szukaliście! - Ale przecież nie zginąłeś? - Irka zaśmiała się, a echopodchwyciło jej śmiech. - A teraz można już zapalić latarkę? - spytałem. - Chcesz popatrzeć? - Irka zaświeciła latarkę i przejechała jejświatłem po ścianach i suficie sali, do której trafiliśmy.Być może, na innymczłowieku, który widział wiele pałaców, ta sala nie wywarłaby żadnego wrażenia,ale ja ze zdziwienia otworzyłem usta - długa sala podziemnego pałacu wyłożonabyła połyskującym białym marmurem, stały tam kolumny, a ściany i sufit zdobiłybogate sztukaterie. - Dlaczego tu mieszkano? - spytałem.- Przed kim się chowano? - Głupi - powiedziała Irka, - to stacja metra.Tutajprzyjeżdżał pociąg, ludzie wsiadali do niego i jechali do następnej stacji. - Podziemny pociąg? - Czyżby twoje żaby ci nie opowiadały? - Irka wyłączyła latarkęi wtedy zorientowałem się, że nie zdążyłem spojrzeć na nią. - Nic mi nie opowiadali! A dlaczego pod ziemią? - Dlatego, że na ziemi było dużo samochodów, a te jeździływolno. W głosie Irki uchwyciłem rozdrażnienie nauczyciela - reakcję nagłupie pytania tępego ucznia.Dlatego umilkłem. Irka znów włączyła latarkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]