[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamilkli rozwa¿aj¹c, co powiedzia³, bo m¹drze by³ rzek³, prosto do serca, ale siê to Borynie ni Dominikowvej nie widzia³o czyst¹ prawd¹, bo j¹ sobie w g³owie przek³adali i tak, i owak, a poj¹æ tego nie mogli.Juœciæ, moc boska jest nieodgadniona a cuda czyni¹ca, ale ¿eby kamienie i wszystko duszê swoj¹ mia³o.nie mogli tego wymiarkowaæ.I nie myœleli ju¿ nad tym d³u¿ej, bo przyszli kowalowie z dzieæmi.- U ojca razem posiedzim i spo³em pójdziemy na pasterkê - t³umaczy³ kowal.- Siadajcie, siadajcie.milej bêdzie w kupie, a toæ wszystkie bêdziemy razem, Grzeli ino brak.Józka srogo spojrza³a na ojca, bo siê jej Antkowie przypomnieli, ale ba³a siê rzec tym.Obsiedli znowu ³awy przed ogniem, tylko Pietrek osta³ na podwórzu i r¹ba³ drzewo, aby nie brak³o opa³u na œwiêta, a Witek nosi³ narêczami i uk³ada³ drwa w sieni.- Ale, a to bym zapomnia³! Dogoni³ mnie wójt i prosi³, byœcie, Dominikowa, zaraz szli do niej, ju¿ tam krzyczy i wydziera siê, ¿e pewnie tej nocy zlegnie.(.)Umilkli naraz, bo ostry, przenikliwy g³os sygnaturki przedziera³ siê do izby.- Sygnuj¹ na pasterkê, trza siê nam zbieraæ!Jako¿ w pacierz mo¿e wyszli wszyscy, prócz Jagustynki, która osta³a domu pilnowaæ, a g³Ã³wnie, by daæ folgê uciœnionemu sercu.Noc by³a mroŸna, roziskrzona gwiazdami, modrawa.Sygnaturka wci¹¿ dzwoni³a i jako ten ptaszek œwiergota³a zwo³uj¹cy do koœcio³a.Naród te¿ ju¿ wychodzi³ z cha³up, gdzieniegdzie otwieranymi drzwiami lun¹³ potok œwiat³a i zamigota³ jak b³yskawica, gdzieniegdzie gas³y okna, czasem g³os jakiœ siê podniós³ w mrokach, kaszel, skrzyp œniegu pod nogami, to s³owo Bo¿e, którym siê pozdrawiali, a coraz gêœciej majaczeli w tej szaromodrawej nocy, t³umami walili, ¿e ino tupot nóg rozlega³ siê w suchym powietrzu.Kto by³ ¿yw, do koœcio³a ci¹gn¹³, osta³y ino po cha³upach ca³kiem stare, chore albo kaleki.Ju¿ z daleka widnia³y rozgorza³e okna koœcielne i g³Ã³wne drzwi na rozcie¿ wywarte, a œwiat³em buchaj¹ce, naród zaœ p³yn¹³ przez nie i p³yn¹³ jak woda, z wolna zape³niaj¹c wnêtrze, przystrojone w jod³y i œwierki, ¿e jakby gêsty bór wyrós³ w koœciele, tuli³ siê do bia³ych œcian, obrasta³ o³tarze, z ³aw siê wynosi³ i prawie siêga³ czubami sklepieñ, a chwia³ siê i ko³ysa³ pod naporem tej ¿ywej fali, i przys³ania³ mg³¹, parami oddechów, zza których ledwie migota³y jarz¹ce œwiat³a o³tarzów.A naród wci¹¿ jeszcze nadchodzi³ i p³yn¹³ bez koñca.Nadeszli hurm¹ ca³¹ a¿ z Polnych Rudek, a szli ramiê w ramiê, ostro i ciê¿ko, bo ch³opy by³y ogromne, rozros³e, w granatowe kapoty co do jednej, w podwójnych zapaskach i w czepcach pookrêcanych w czerwone chusty.Nadci¹gali z rzadka, kapanin¹, po dwóch, po trzech i ci z Modlicy, cherlaki i mizerota sama; w ³atanych siwych kapotach, z kijami, bo na piechty wêdrowali; po karczmach sz³y o nich przekpiewy ¿e samymi piskorzami siê ¿ywi¹, bo to na niskich rolach siedzieli, wœród b³ot, a dymem torfowym od nich wia³o.I z Woli nadchodzi³ naród, a wiedli siê ca³ymi familiami, jak te krze ja³owcowe, co zaw¿dy zwart¹ kup¹ rosn¹, niewyros³e, œredniaki same, a pêkate kiej wory, prêdkie jednak, wyszczekane, sielne procesowniki, zabijaki niema³e, a szkodniki leœne, w szare kapoty ze sznurami czarnymi przybrane i pasami czerwonymi okrêceni.Nadci¹gnê³a i szlachta rzepecka, co to wedle gadki: worek ino a p³achta",kup¹, milczkiem, spode ³ba patrz¹cy i z góry, a kobiety swoje, jakoby dwórki jakie wystrojone i wielce urodne, bia³e na gêbie, œwiergotliwe, wiedli w poœrodku i mocno uwa¿ali.A zaraz po nich walili ludzie z Przy³êka, szli zaœ jak ten bór sosnowy wyroœniêci, œmigli i mocni; a postrojeni a¿ oczy razi³o; kapoty mieli bia³e, kamizele czerwone wstêgi u koszul zielone i portki ¿o³topasiaste, a pchali siê œrodkiem nieustêpliwie, nie bacz¹c na nikogo, przed sam o³tarz.Za nimi zaœ, prawie ju¿ na ostatku, jak jakie dziedzice, wychodzi³y ch³opy dêbickie, niewiela ich by³o, a ka¿dy z osobna szed³, z parad¹, a puszy³ siê, wynosi³ i po ³awkach przed: wielkim o³tarzem zasiada³, i pierwszeñstwo bra³ przed innymi, dufny w bogactwo swoje - a kobiety ich by³y z ksi¹¿kami, w czepeczkach bia³ych, wi¹zanych pod brodê, i w katanach z cienkiego sukna.a potem jeszcze szli z wsi dalszych, z przysió³ków ró¿nych, z domów w lasach rozsypanych, z trackich bud, ze dworów, ¿e kto by tam zapamiêta³ i wyliczy³!.A miêdzy tym g¹szczem zwartym, kolebi¹cym siê i szumi¹cym jak bór, gêsto siê bieli³y kapoty Lipczaków i czerwienia³y chusty kobiet.Koœció³ by³ zapchany do cna, a¿ do tego ostatniego miejsca w kruchcie, ¿e którzy byli ostatni, to ju¿ na mrozie pod drzwiami pacierz mówili.Ksi¹dz wyszed³ ze msz¹ pierwsz¹, organy zagra³y, a naród siê zako³ysa³, pochyli³ i na kolana pad³ przed majestatem Pañskim.I ju¿ cicho by³o, nikt nie œpiewa³, a modli³ siê ka¿dy wpatrzony w ksiêdza i w tê œwieczkê, co p³onê³a wysoko nad o³tarzem, organy hucza³y przyciszon¹ a tak tkliw¹ nut¹, ¿e mróz szed³ przez koœci, czasem ksi¹dz siê odwróci³, rozk³ada³ rêce, powiada³ w g³os ³aciñskie œwiête s³owo, to naród wyci¹ga³ ramiona, wzdycha³ g³êboko, pochyla³ siê w skrusze pobo¿nej, bi³ siê w piersi i modli³ ¿arliwie.Potem zaœ, gdy siê msza skoñczy³a, ksi¹dz wlaz³ na ambonê i prawi³ d³ugo, naucza³ o tym dniu œwiêtym, przestrzega³ przed z³em, gromi³, rêkami wytrz¹cha³ i grzmia³ tym s³owem pal¹cym,- ¿e jaki taki westchn¹³ ciê¿ko, kto siê bi³ w piersi, kto siê w sumieniu z win kaja³, kto siê zamedytowa³, któren znów co miêtszy, a kobiety zw³aszcza, p³aka³ - bo ksi¹dz mówi³ gor¹co a tak m¹drze, ¿e ka¿demu to sz³o prosto do serca i do rozumu, juœci, ¿e tym ino, co s³uchali, bo wiela by³o takich, których œpik morzy³ z gor¹ca.A dopiero przed drug¹ msz¹, kiej ju¿ naród skrusza³ nieco modleniem siê, huknê³y znowu organy i ksi¹dz zaœpiewa³a³:W ¿³obie le¿y, któ¿ pobie¿y.Naród siê zako³ysa³, powsta³ z klêczek, wraz te¿ pochwyci³ nutê i pe³nymi piersiami, a z moc¹ rykn¹³ jednym g³osem:Kolêdowaæ ma³emu !Zatrzês³y siê drzewa i zadygota³y œwiat³a od tej serdecznej wichury g³osów.I ju¿, tak siê zwarli duszami, wiar¹ i g³osami, ¿e jakby jeden g³os œpiewa³ i bi³ pieœni¹ ogromn¹, ze wszystkich serc rwi¹c¹, a¿ pod te œwiête nó¿eczki Dzieci¹tka.Gdy ju¿ i drug¹ mszê wys³uchali, organista j¹³ wycinaæ kolêdy na tak¹ skoczn¹ nutê, ¿e ustoiæ by³o trudno, to siê krêcili, przedeptywali, odwracali do chóru i weso³o pokrzykiwali kolêdy za organami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]