[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moje palce natknęły się na ścianę palców i pocałowały je.Inna szybko odsunęła dłoń. - Nie wolno ci tak mówić! Jeśli ktoś usłyszy - mnie też stąd wywiozą! Milcz, milcz, milcz! - Pewnie Wik - nie ustawałem. - Chorował cały tydzień, po tym jak tak bestialsko go pobiłeś. - A potem wyzdrowiał.I znowu go przyprowadzono do ciebie. - Potem wyzdrowiał.I przyprowadzono go. - A gdzie jest teraz? - Nie wiem.Jego sponsorzy przeprowadzili się do innej bazy.Nie powiesz nikomu, Tim? Co wieczór chodzę popatrzeć na chłopczyka.Widziałeś go? Rozkoszowałem się jej widokiem, a ono nie zauważała mojego spojrzenia. - A pani Jajbłuszko jest bardzo dobra, nie bije go wcale.Bo ja to najpierw płakałam, ale powiedzieli mi, że go nie wywiozą. - Kiedy wyrzucimy już stąd w diabły - powiedziałem - to najpierw zwrócimy ci twojego malucha. - Nie mów tak! Nie myśl nawet, to niebezpieczne! - Czyżbym i ja był taki? - Jaki? Pogłaskałem ją po ramieniu, odsunąłem ciężkie pasma włosów. - Nie waż się mnie dotykać! - Zaraz sobie pójdę, nie bój się. - Będę krzyczała! Nie waż się mnie dotykać! Jesteś brudny!! Brzydko pachniesz! Jej głos wzniósł się do niebezpiecznej wysokości - nie kontrolowała swojego strachu przede mną, strachu utrefionej pudliczki przed podwórzowym kundlem. - Odejdź, odejdź, odejdź! Ogarnięty goryczą zacząłem wycofywać się, wiedząc, że jej głos już zaalarmował sponsorów.Mają zadziwiający słuch - żeby tak ludzie mieli taki! Pierwszy pojawił się podrośnięty żabaczak.Rozgniewani czy wystraszeni sponsorzy poruszają się z szybkością pantery.Żabczak przemknął przez trawnik jak czarny pocisk, wystrzelony z olbrzymiej armaty. Nie usłyszałem go, ale zdążyłem się usunąć. Nie wyhamowawszy żabczak wyrżnął w ścianę, i, mimo że ta były z grubego betonu, miałem wrażenie, że dom kiwnął się. Póki żabczak odwracał się wpadłem w krzaki i zamarłem tam. Otworzyły się drzwi.Mój zastępczy ojciec, pan Jajbłuszko, który, zresztą, nigdy mnie nie kochał, ponieważ nie kochał niczego, co nie było pokryte zieloną łuską, pojawił się w progu.Widząc coś matowo połyskującego w jego dłoni zrozumiałem, że tatunio wyszedł na spacer dobrze uzbrojony.A ze mnie niezły sentymentalny kretyn, powiedziałem sobie.Niekiepskie sobie wymyśliłem spotkanie z lekkomyślną młodością. Sponsorzy zamarli.Jeden z łbem przytulonym do ściany, drugi na progu.Czekali czy nie westchnę, nie poruszę się, żeby wykorzystać każdy odgłos i zakończyć mój żywot. Nie ruszałem się, nie kichałem i nie oddychałem.Do takiego życia już przyzwyczaiłem się.I wszystko był się upiekło, gdyby nie sprytny żabczak, który całym cielskiem odwrócił się do Inny i, niespiesznie sunąc na nią, zażądał: - Gdzie? Gdzie on? Mów! Mów, nie milcz, bo cię ukarzę! W powieściach wierna ukochana zaciska śnieżnobiałe ząbki i milczy mimo tortur. - W krzakach! Tam! - wrzasnęła Inna.- On chciał na mnie, chciał mnie.Szybciej, boję się go! Rzeczywiście była potwornie wystraszona! W nienawiści do mnie też była szczera, ponieważ chciała przypodobać się sponsorom i uratować swoje widzenia z synem. Zobaczyłem, że tatunio Jajbłuszko przesuwa dźwigienkę na lufie z ognia skumulowanego na szerokie pasmo - zamierzał wypalić krzaki wraz ze mną, i nikt nie zamierzał się z nim o to wykłócać. Jeszezce sekunda i będzie za późno na ratunek. Na czworakach, jak chart, rzuciłem się w prześwit wzdłuż żywopłotu. Wieczór rozjarzył się oślepiającym zielonym światłme strzału. Stożek zabójczego promienia sięgnął gwiazd, spalając na swojej drodze wszystko, co mogło się poruszać i oddychać - motyle, ptaki, komary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]