[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A uderzyć na planetę zechce Olga,gdyż tylko ona jedna spośród nas ma doświadczenie w rozpylaniu dużych obiektówkosmicznych. - Zgadzam się wykonać rozkaz dowódcy eskadry - powiedziałaOlga - ale pod jednym warunkiem.Eli zwróciła się do mnie - w chwili ataku naZłotą Planetę siedziałeś obok mnie na stanowisku dowodzenia.Twoja obecnośćdodała mi ducha.Chciałabym, abyś na czas operacji przeniósł się na mój statek. - Zgoda, jeśli widok człowieka śmiertelnie przerażonegododaje ci odwagi! - odparłem ze śmiechem i spojrzałem pytająco na Mary: -Pozwolisz Oldze porwać mnie na parę dni? - Będę cierpiała męki zazdrości, ale czegóż nie robi siędla dobra sprawy! - westchnęła ciężko Mary, ale nie zdołała zachować powagi iteż parsknęła śmiechem. Odpowiednią planetkę znaleźliśmy bez trudu.Jedyny kłopotpolegał na tym, że jej orbita leżała za orbitą Aranii, my zaś chcieliśmy dokonaćanihilacji między planetą pająkokształtnych a Trzema Mglistymi Słońcami.Za toGracjusz ustalił ponad wszelką wątpliwość, iż życia na przeznaczonym do zagładyglobie nigdy nie było i jego powstanie tam w przyszłości również jest absolutniewykluczone. Nieznane wrogie siły nie reagowały, gdy trzy towarowegwiazdoloty wzięły planetkę na hol i pociągnęły ją w stronę Trzech MglistychSłońc. W czasie gdy dokonywała się roszada orbit planetarnych,Olga przygotowywała się już do drugiego etapu operacji.Siedziałem obok niej nastanowisku dowodzenia i wpatrywałem się w Kosmos, w którym panował zupełnyspokój, co zarazem cieszyło i napawało niepokojem."Wąż", "Cielec" i"Koziorożec" zostały w tyle i ich światła pozycyjne ledwie tliły się na ekraniepowiększalnika optycznego.Było to zgodne z planem, który przewidywał, że statkizałogowe winny się trzymać na uboczu, aby nie narazić się na niebezpieczeństwoniespodziewanego ataku ze strony Ramirów. - Planetka weszła na optymalną orbitę, Eli - powiedziałaOlga.- Petri zbliża się do niej na odległość skutecznej anihilacji.Wkrótcenadejdzie nasza kolej. Nasza kolej nie nadeszła, bo do akcji wkroczyły obce,wrogie siły.Do końca życia nie zapomnę tego, co rozegrało się na moich oczach. Planetka znajdowała się dokładnie pośrodku między Aranią aTrzema Mglistymi Słońcami.Mknęła swobodnie po swej nowej orbicie, poprzedzanazwartą grupką trzech holujących ją dotychczas gwiazdolotów.Za nią, również wszyku zwartym, pędziły pozostałe transportowce kosmiczne, a jeden z nich,skazany na anihilację, krążył wokół globu po niskiej elipsie.Nasz gwiazdolotustawił się na linii łączącej Aranię z Trzema Słońcami.Z boku pojawił się"Cielec", aby błyskawicznie ostrzelać skazany na zagładę gwiazdolot i równiebłyskawicznie wyłączywszy anihilatory odlecieć do tyłu na fali nowejprzestrzeni.My zaś mieliśmy wtargnąć w samo oko kosmicznego cyklonu i zadaćdecydujący cios.Taki był plan.Nic więc dziwnego, że widząc w powiększaczuzbliżającego się "Cielca" widziałem jednocześnie oczami duszy samego Petriego,jak lekko pochylony do przodu wpatruje się w rosnący na ekranie gwiazdolot iunosi rękę, by za chwilę opuścić ją z okrzykiem: "Pal".Ale to nie on wypalił. Trysnął promień, ten sam przeklęty promień, który spopieliłCzerwoną Gwiazdę! Tym razem był cieńszy i nie jarzył się tak długo.Wystrzelił zzamglonej dali i momentalnie zgasł, jak zdmuchnięty.Promień trwał przezmgnienie oka, ale to wystarczyło, aby w miejscu, gdzie jeszcze przed chwiląznajdował się potężny statek wyposażony w groźną broń, gwiazdolot, na któregopokładzie znajdowali się ludzie i Demiurgowie, żeby w tym miejscu buchnął kłąbpłomieni.Nie było już gwiazdolotu, nie było już nowoczesnych maszyn, nie byłoludzi i Demiurgów, nie było nawet ich zwłok.Był tylko szybko gasnący ogień, apotem rozpełzający się w przestrzeni miałki, srebrzysty pył. Zobaczyłem też, jak pozostałe gwiazdoloty schodzą zprecyzyjnie obliczonych trajektorii, zderzają się i giną kolejno w takich samychkłębach ognia, w jakich spłonęli nasi przyjaciele z "Cielca".Przylgnąłem twarządo ekranu powiększalnika, bo przez Kosmos wprost w rozszalałe ognisko pędziłbezwładnie "Koziorożec".Gryzłem palce do krwi, ryczałem z wściekłości i bólu,ale musiałem zobaczyć co się dzieje.Żeby zrozumieć i straszliwie zemścić się nasprawcach katastrofy, jeśli sam ją przeżyję! "Koziorożec" jakimś cudem wyminął nagle dogasającepogorzelisko gwiazdolotów i pomknął w mętny tuman zapylonej przestrzeni, a "Wąż"jeszcze wcześniej wykonał zwrot i teraz odsuwał się po łagodnej krzywej odepicentrum katastrofy. Opadłem bez sił na fotel i dopiero po dłuższej chwilizorientowałem się, że Olga rozpaczliwie szarpie mnie za rękaw kombinezonu. - Eli! Ocknij się! - wołała.- Nasz MUK odmówiłposłuszeństwa.Nie mogę przekazać żadnego rozkazu do maszynowni, statek jestniesterowny i coraz szybciej spadamy na płonące transportowce! Nie wiem, jak długo mnie wołała, ale gdy tylko jej głosdotarł do świadomości, gdy tylko uświadomiłem sobie grozę naszej sytuacji, niewahałem się ani przez chwilę. - Bez paniki! - krzyknąłem.- Przechodzimy na ręcznesterowanie! Ale nie było na co przechodzić, bo ręczne stery, podobniejak wszystkie urządzenia zautomatyzowane, również nie działały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]