[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokażę ci, jak to się robi. Shirl upiła kawy i uśmiechnęła się.Wydawało się, że wszystkoułoży się.Sol miał po prostu opory przed przyjęciem pod dach jeszcze jednejosoby, właściwie to zrozumiałe, że musiało go to niepokoić.Lecz był miły, znałwiele zabawnych historii, wyrażał się trochę w staroświecki sposób i wiedziałajuż, że będą w stanie się zgodzić. - To wcale nie smakuje najgorzej - powiedział Sol.- Jeślioczywiście potrafi się zapomnieć jak smakowała prawdziwa kawa.Czy wiesz co tobyła szynka wirgińska, pieczona wołowina czy indyk.Właśnie, kochana, o indykachto mógłbym ci opowiedzieć.To było podczas wojny, stacjonowałem wtedy w pewnejzapadłej dziurze w Teksasie.Żarcie wysyłano nam z St.Louis, ale ponieważbyliśmy dokładnie na końcu linii zaopatrzeniowej, więc na nasze zadupiedochodziło mało co, a to co dostawaliśmy, było beznadziejne.Widziałem, jaksierżanci w mesie wzdrygali się, ile razy otwierali beczki, stare dobre GI, wktórych nam wszystko przysyłano.Lecz raz, tylko raz, zadziałało to w drugąstronę.Ci Teksańczycy hodowali miliardy indyków, a przed Gwiazdką i ŚwiętemDziękczynienia wysyłali wszystko na północ, wiesz.- nie wiedziała, leczprzytaknęła.- No, i wojna trwała i nie było jak wysłać tych indyków, tak zatemAir Corps kupiło je za bezcen i potem jedliśmy je przez ponad miesiąc.Mówię ci!Mieliśmy pieczonego indyka, duszonego indyka, zupę z indyka, zrazy z indyka,indyka siekanego, krokiety z indyka. Na korytarzu rozległ się odgłos pośpiesznych kroków i ktośzakołatał do drzwi tak mocno, aż zadrżały.Sol po cichu wysunął szufladę stołu iwyjął wielki topór do dzielenia mięsa. - Sol, jesteś tam? - zawołał z korytarza Andy szarpiąc zaklamkę.- Otwieraj! Sol rzucił topór z powrotem do szuflady i pośpieszył otworzyćdrzwi.Andy wpadł do środka spocony; ciężko łapiąc powietrze, zamknął zarazdrzwi. - Słuchajcie - powiedział niezbyt głośno, lecz stanowczo.-Napełnijcie wodą zbiorniki i wszystkie kanistry.I w ogóle wszystko.Spróbujciezatkać zlew.Idźcie do naszego punktu poboru, a jeśli zorientują się, żeprzychodzicie zbyt często, to poszukajcie innego.Najbliższy jest na DwudziestejÓsmej Ulicy.Ale ruszajcie się.Sol, Shirl, ci pomoże. - O co chodzi, co się stało? - Boże, nie pytajcie o to teraz! Róbcie co każę.I tak niepowinienem mówić wam aż tyle, nie rozpowiadajcie tego, bo będę miał kłopoty.Muszę wrócić, zanim odkryją, że mnie nie ma.- Wypadł tak szybko, jak siępojawił i nie umilkło jeszcze echo trzaśnięcia drzwiami, a już słyszeli jakzbiega po schodach. - O co tu chodzi? - spytała Shirl. - Później się dowiemy - powiedział Sol, kopnięciami wbijającsię w sandały.- A teraz ruszajmy.Pierwszy raz widzę, by Andy zrobił coś w tymguście, a ja jestem starym człowiekiem i łatwo mnie przestraszyć.W waszympokoju jest jeszcze jeden kanister. Byli jedynymi, którym w wyraźny sposób zależało akurat nawodzie i Shirl zaczęła zastanawiać się, o co właściwie chodziło Andy'erny.Wkolejce czekały jeszcze dwie kobiety, jedna chciała napełnić tylko butelkę.Solpomógł wnieść pełne kanistry na górę, chociaż Shirl nalegała, by jej tozostawił. - Zrzucę trochę sadła z bioder - stwierdziła.- Zaraz zniosę nadół puste i będzie pan mógł wrócić do kolejki, a ja zajmę się następnymi. Tym razem kolejka była trochę dłuższa, lecz nadal mieściła sięw normie.O tej porze większość ludzi wychodziła po wodę, chcąc zdążyć przedzamknięciem punktu w południe. - Niezłe masz pragnienie, dziadku - powiedział policjantpilnujący zaworu, gdy znów doszli do czoła kolejki.- Czy nie widziałem cię tuprzed chwilą? - A co cię to obchodzi? - warknął Sol wskazując brodą na glinę.- Co, zapłacili ci za to, byś zaczął wyliczać racje? A może mam ochotę sięwykąpać, by nie śmierdzieć jak inni, których mógłbym wskazać, ale nie chcę. - Spokojnie, dziadku. -.nie jestem też twoim dziadkiem, co widać najlepiej po tym,że nie popełniłem jeszcze samobójstwa, które byłoby nieuniknione przy takimwnuku, jak ty, shmok.Co to się stało, do nagłej krwi; że gliny zaczynająludziom wydzielać wodę? Policjant wycofał się o jard i pokazał im plecy.Mrucząc cośpod nosem, Sol napełnił pojemniki, a Shirl pomogła odnieść je na bok, byzakręcić pokrywki.Właśnie kończyli, gdy na dychawicznym i rozklekotanymmotocyklu nadjechał sierżant policji. - Zamknąć punkt - rozkazał.- Na cały dzień.Kobiety, któreczekały, by napełnić swoje pojemniki, zaczęty krzyczeć, walcząc jednocześnie odostęp do zaworu.Policjant przypisany do punktu musiał torować sobie drogęprzez tłum, by zakręcić kurek.Lecz zanim jeszcze go dotknął, strumień wodyzmalał do nikłego strumyka, po czym ustał.Policjant popatrzył na sierżanta. - Tak, sami widzicie - powiedział sierżant.- Mamy awarię.wodociągu, musieli zamknąć.Jutro wszystko będzie w porządku.A teraz rozejśćsię. Sol w milczeniu spojrzał na Shirl, po czym oboje podnieślikanistry i ruszyli z powrotem.Żadne nie przeoczyło dającego się wyczuć w głosiesierżanta wahania.To było coś więcej niż zwykła awaria magistrali.Powoliwnieśli pojemniki po schodach, ostrożnie, by nie rozlać ani kropli.następny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]