[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— W³aœnie siê pali, Kajtek pojecha³ z kamer¹.— To bardzo dobrze, bêdziemy mia³y obraz.Martusia przerwa³a mi, machaj¹c rêk¹, oderwa³a siê od klamki, wbieg³a do kuchni i runê³a ku lodówce.— Masz tu gdzieœ ma³pkê whisky.Mogê.? Wszystko jedno, muszê! Zdenerwowa³am siê, ty siê ubieraj i jedziemy! Naprawdê nie podpali³aœ? Rusz siê, prêdzej!Og³uszona nieco, ale bardzo zainteresowana wydarzeniem, spróbowa³am spe³niæ jej polecenie.O niedosuszonej g³owie przypomnia³am sobie, kiedy bluzka nie chcia³a mi przejœæ przez zakrêtki.W poœpiechu wyci¹gnê³am drug¹, z wiêkszym dekoltem, do diab³a z uczesaniem, do diab³a z oczkiem w rajstopach, Marta nie pozwoli³a mi rozkrêciæ w³osów.— Nie ma czasu! Zas³oñ czymœ! Jedziemy!— Zaraz, czekaj, zostaw ten kapelusz, nie wejdzie! Dlaczego w³aœciwie tak siê œpieszymy?! Gdzie siê pali.?!— Tu gdzieœ blisko, taka ulica od ¿ywop³otu, Bukszpanowa albo Bluszczowa.Zatrzyma³am siê w rozpêdzie z apaszk¹ w rêku.— Zdecyduj siê na coœ — za¿¹da³am surowo.— To s¹ dwie ró¿ne strony miasta.Mam jechaæ jak do po¿aru, niech przynajmniej wiem, dok¹d! I sk¹d wiesz, ¿e jeszcze siê pali? Mo¿e tam ju¿ tylko zgliszcza?— Jakie tam zgliszcza, przed chwil¹ wybuch³o! Czekaj, zaraz siê dowiem.To znaczy, nie czekaj, wychodzimy! Z³apiê Kajtka.Apaszka by³a wielka, owinê³am ni¹ ca³¹ g³owê.Chwyci³am torebkê, niepewna, czy nie powyjmowa³am z niej wczoraj wszystkich potrzebnych rzeczy szukaj¹c zaginionej zapalniczki, klucze wszelkie mia³am w kieszeni kurtki, mimo oporu Marty zamknê³am mieszkanie.By³yœmy ju¿ prawie na parterze, kiedy dodzwoni³a siê do Kajtka.— To nie Kajtek.? A, Pawe³ek.Ma zajête obie rêce.? Nie szkodzi, gdzie wy jesteœcie?! Jaka to ulica.? Jaka.? Bluszczañska.To czeœæ!— Bluszczañska — poinformowa³a mnie, chowaj¹c komórkê.— To ju¿ wiesz, gdzie to jest?— Jezus Mario — powiedzia³am ze zgroz¹, opuszczaj¹c bramê.Nazwê ulicy przypomnia³am sobie natychmiast.To tam w³aœnie znalaz³am budynek, który mniej wiêcej pasowa³ do naszego scenariusza i doskonale nadawa³ siê do podpalania, pod warunkiem, ¿e od œrodka.Umeblowa³am go antykami! Zd¹¿y³am nawet opisaæ go Marcie, nie podaj¹c adresu! Rany boskie!— Sk¹d w ogóle o tym wiesz?! — wrzasnê³am rozdzieraj¹co, zapalaj¹c silnik.— Pawe³ek doniós³.Planuje reporta¿yk ze stra¿y po¿arnej i by³ tam u nich, akurat dostali alarm, ¿e siê pali na tej Bluszczañskiej, wiêc zadzwoni³ natychmiast.Kajtek z³apa³ kamerê i pojecha³, a ja za nim do ciebie.Podobno tam coœ wybuch³o.S³uchaj, czy to nie jest ten dom, o którym mówi³aœ.?— Zdaje siê, ¿e ten.— I to naprawdê nie ty.?Uda³o mi siê nie wpl¹taæ w korek przy Bartyckiej i pojechaæ ku Bluszczañskiej wprost, pokonuj¹c przera¿aj¹ce wertepy, bo ten odcinek ulicy istnia³ wy³¹cznie teoretycznie, na planie miasta, a nie w naturze.— Nie — odpowiedzia³am Martusi dopiero po chwili.— Ale widocznie mam instynkt, jak ka¿de zwierzê ni¿szego rzêdu.Kto tam mieszka³?— Nie wiem.Dowiemy siê na miejscu.Jeœli byle kto i jeœli nawet nie ty podpali³aœ, to te¿ nam siê przyda, nie? Wykorzystamy taœmy Kajtka, wmontuje siê kawa³ki, mo¿e ju¿ nie trzeba bêdzie podpalaæ przy krêceniu i wyjdzie taniej.Zamieszanie na tej Bluszczañskiej panowa³o okropne, nie dopuœcili nas w ogóle w pobli¿e po¿aru, chocia¿ Martusia macha³a legitymacj¹ s³u¿bow¹.Na ile zdo³a³am siê zorientowaæ, pali³ siê rzeczywiœcie wytypowany przeze mnie budynek, z tym ¿e stra¿ po¿arna najgorsze mia³a ju¿ za sob¹, ogieñ dogasa³.Zaparkowa³am na wjeŸdzie do ogródków dzia³kowych za jakimœ stoj¹cym ju¿ tam samochodem i kaza³am Marcie udaæ siê w t³um w celu zbierania plotek.Sama siê do kontaktów miêdzyludzkich nie bardzo nadawa³am, wygl¹da³am w tej apaszce, jakbym mia³a rogi i wszyscy wpatrywali siê w moj¹ g³owê, trac¹c w¹tek sensacyjnych opowieœci.Zosta³am w samochodzie, zastanawiaj¹c siê posêpnie, czy aby na pewno nie mia³am z tym po¿arem nic wspólnego, niedopa³ek papierosa, jakaœ iskra albo co, ale nie, niemo¿liwe, by³am tu parê dni temu i nawet nie wysiada³am.Si³¹ woli tego przecie¿ nie podpali³am, szczególnie, ¿e wcale mi nie zale¿a³o.Ponadto wytypowa³am wiêcej domów, nie tylko ten jeden.Do samochodu przede mn¹ podszed³ jakiœ facet, wsiad³ i odjecha³.Usi³owa³am z tych widoków na odleg³oœæ zapamiêtaæ mo¿liwie du¿o, przyjrza³am siê zatem tak¿e i facetowi.Doœæ wysoki, nie gruby, nie ³ysy, z kitk¹ ciemnych w³osów z ty³u, a zatem zacofany, bo ju¿ ostatnio wesz³o w modê normalne mêskie strzy¿enie, z w¹sami, z nosem wyraŸnie garbatym w œrodku, co dostrzeg³am dok³adnie, bo najd³u¿ej ogl¹da³am go z profilu.W skórzanej br¹zowej kurteczce.Samochód marki toyota, identyczny jak mój poprzedni i takiego samego koloru, w ostatniej chwili zapisa³am nawet jego numer, ¿eby w scenariuszu zmieniæ na przyk³ad tylko jedn¹ cyfrê i ju¿ mieæ pe³ne prawdopodobieñstwo.Uporczywe pos³ugiwanie siê realiami wesz³o mi w na³Ã³g.Podjecha³am na jego miejsce, ¿eby mieæ lepsz¹ widocznoœæ na wszystko.I nagle uœwiadomi³am sobie, ¿e coœ mi pika w jakichœ zakamarkach pamiêci wzrokowej.Ten garbek na nosie, nietypowy, tworz¹cy specyficzn¹ liniê z nastroszonymi ni¿ej w¹sami.Czy ja tego przypadkiem ju¿ gdzieœ nie widzia³am.? Widzia³am, gwarantowane, musia³am widzieæ, tylko gdzie i kiedy? Chyba niedawno.?Nie mog³am sobie przypomnieæ.Martusia wróci³a po doœæ d³ugim czasie razem z Pawe³kiem, któremu skoñczy³y siê kasety, a wiêcej nie mia³.Mia³ za to rozmaite informacje.— Po¿ar wzi¹³ siê st¹d, ¿e w œrodku coœ wybuch³o — oznajmi³.— Na piêtrze.To stwierdzili od pierwszego kopa.Rozpirzy³y siê trzy pokoje, jeden ca³kiem, a dwa czêœciowo, sfajczy³y siê drobiazgi palne, a umeblowanie w proszku.— Antyki! — wyrwa³o mi siê ze wspó³czuciem.— Sk¹d pani wie?— Znik¹d nie wiem, tak wymyœli³am.Suche drewno dobrze siê pali.— Chyba siê zgadza, ze szcz¹tków wynika, ¿e faktycznie, umeblowany by³ antykami.Przemieszanymi z nowoczesnoœci¹, g³Ã³wnie szk³o i aluminium, a mo¿e stal chromowana.Nie ma go w ogóle.— Kogo?— W³aœciciela.¯ona tam lata i rwie w³osy z g³owy.Ale sejf ocala³, ognioodporny, wylecia³ ze œciany w jednym kawa³ku, okopcony, a i tak nie daje siê otworzyæ.Ona w nerwach ca³a, bo szmal w papierach w nim le¿a³ i prawdziwe diamenty, bi¿uteria znaczy, diamenty pal¹ siê pierwszorzêdnie, papier jeszcze lepiej i ona teraz nie wie, ocala³o czy nie.Szyfr nie dzia³a, coœ tam siê pewnie roz³¹czy³o, awaryjne otwieranie kluczami mieli, ale ona nie ma kluczy.M¹¿ na mieœcie, nie wiadomo gdzie, szuka go przez komórkê.— Sk¹d pan to wie?— Od stra¿aków.Pods³ucha³em, miêdzy sob¹ mówili, a mnie s³abo przeganiali, bo nawet im siê podoba³o, ¿e krêcê.Do reporta¿u jak znalaz³!— Sejf nakrêci³eœ? — spyta³a ¿ywo Martusia.— Ten okopcony?— Kajtek nakrêci³, bo mnie siê kaseta skoñczy³a na zwalonym balkonie.Chocia¿ sejf polecia³ wczeœniej.Strumieñ wody puœcili i posz³o, naruszony by³.Ten balkon.— Co tam jeszcze ludzie mówili? — spyta³am niecierpliwie.— Ró¿nie — odpowiedzia³a mi Martusia z wielkim o¿ywieniem.— W¹tków mamy tysi¹c.Dzieci siê bawi³y petardami.Ktoœ bombê pod³o¿y³, bo to ³obuz i œwinia.Sam pod³o¿y³, ¿eby pozbyæ siê ¿ony.— A gdzie ta ¿ona by³a, jak wybuch³o?— W kuchni na parterze.Rozmawia³a przez komórkê z przyjació³k¹, r¹bnê³o, rzuci³o j¹ pod lodówkê, zaczê³a krzyczeæ, ¿e po¿ar, przyjació³ka przytomnie roz³¹czy³a siê z ni¹ i natychmiast zadzwoni³a do stra¿y po¿arnej.Inni ludzie te¿ dzwonili.— Gdyby chcia³ siê pozbyæ ¿ony, powinien pod³o¿yæ w kuchni.— Dla pewnoœci pod³o¿y³abym w kilku miejscach.— Mo¿e nie mia³ tylu bomb — uczyni³ przypuszczenie Pawe³ek.— Mimo pracy w telewizji, nie mam rozeznania, sk¹d siê bierze bomby i za ile.Chyba ¿e sam produkuje, hobby takie.— A w ogóle w ¿onê w¹tpiê — podjê³a Martusia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]