[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dot¹d ¿y³o siê tak spokojnie.Pomyœla³em chwilê i powiedzia³em:— Jeœli st¹d ucieknê, to razem z tym skradzionym z³otem.Popatrzy³a na mnie z nieukrywanym podziwem.— Pan nie jest g³upi.Ostrzegam jednak, ¿e to nie jest takie ³atwe.Opowiada³ mi jeden ze stra¿ników, ¿e magazyn don Stefano znajduje siê pod pr¹dem.Kto dotknie drzwi skarbca, ginie na miejscu.A gdy siê pr¹d wy³¹czy, drzwi s¹ zamkniête na g³ucho i trzeba by je rozwalaæ dynamitem.I tak Ÿle, i tak niedobrze.¯aden ze stra¿ników nigdy nawet na krok nie zbli¿y³ siê do skarbca.Pilnuj¹ go z daleka.Jeœli pan uszczknie coœ z tego z³ota, radzê przyjechaæ do mnie.W Pary¿u dostanie pan najlepsze ceny.Poda³a mi swój adres — jeszcze jeden koniec nitki z pajêczej sieci, jak¹ gang don Stefano oplót³ kulê ziemsk¹.Po¿egna³em uprzejmie platynow¹ piêknoœæ i poœpieszy³em do hotelowego pokoju.Po chwili odezwa³ siê brzêczyk w mojej kieszeni.Dawson poinformowa³ mnie, ¿e tym razem panna Florentyna zosta³a solidnie uœpiona i mo¿emy znowu udaæ siê na wyprawê.Ralf przypomnia³ mi o kokainie.Kilka minut po dwudziestej drugiej, znowu w naszych niewidzialnych kombinezonach, znaleŸliœmy siê przed bram¹ prowadz¹c¹ do zakazanej czêœci wyspy.Psy wkrótce nas wyczu³y i z g³oœnym ujadaniem rzuci³y siê w naszym kierunku, a za nimi wolno zbli¿y³o siê a¿ piêciu stra¿ników z pistoletami maszynowymi w d³oniach.Przewodzi³ im Emil.Kolejno ka¿demu psu sypn¹³em przez siatkê garœæ kokainy prosto w rozwœcieczony pysk.Potem schowaliœmy siê na zapleczu hotelu i obserwowaliœmy, jak na narkotyk zareaguj¹ zwierzêta.Noc by³a ksiê¿ycowa, to co siê dzia³o za wysok¹ siatk¹, widzieliœmy jak na d³oni.Najpierw przesta³y ujadaæ i rzucaæ siê na siatkê.Minê³o jeszcze trochê czasu i oto zwierzêta ogarnê³a zadziwiaj¹ca weso³oœæ oraz chêæ do figlów.Zaczê³y przewracaæ stra¿ników, goni³y jeden drugiego, któryœ usi³owaæ chwyciæ w³asny ogon i krêci³ siê w kó³ko.— Do diaska, co z tymi psami? — us³ysza³em zdumiony g³os Emila.Psy przepe³nia³a ogromna radoœæ i poczucie w³asnej si³y.Przeskakuj¹c jeden przez drugiego, rozbieg³y siê po wyspie.Zaintrygowani ich zachowaniem stra¿nicy odeszli, a Dawson cieniutkim drucikiem otworzy³ k³Ã³dkê wisz¹c¹ na bramie i po krótkiej chwili znaleŸliœmy siê w zakazanej czêœci wyspy.Jak wspomnia³em, ksiê¿yc œwieci³ mocno i nasze cienie ostro rysowa³y siê na p³ycie startowej lotniska.To by³o niebezpieczne.Jeœli któryœ ze stra¿ników zobaczy³by dwa wêdruj¹ce cienie, niechybnie zacz¹³by strzelaæ, mimo ¿e nie widzia³by postaci ludzkich.Móg³ nas zraniæ, a nawet i zabiæ.Po krótkiej naradzie postanowiliœmy wiêc pójœæ szlakiem znacznie bardziej uci¹¿liwym, to jest pomiêdzy stercz¹cymi kikutami nie dokoñczonych budowli i stalowych konstrukcji.One tak¿e rzuca³y cienie i ³atwo by³o zgubiæ wœród nich nasze w³asne.Tylko ¿e wszêdzie widnia³y napisy „Danger” oraz sta³y tablice z trupi¹ czaszk¹ i skrzy¿owanymi piszczelami.— Nie obawiaj siê niczego — uspokoi³ mnie Dawson.— Te napisy zapewne kaza³ tutaj ustawiæ don Pedro.Zreszt¹, zapewniam ciê, ¿e mój organizm natychmiast reaguje na ka¿de ska¿enie radioaktywne.My, ludzie Przysz³oœci, zbyt d³ugo ¿yliœmy w œwiecie, w którym co krok grozi³o podobne niebezpieczeñstwo, i wytworzyliœmy w swoich genach specjalny system sygnalizacyjny.Czy nie przekona³em ciê ju¿, ¿e mój organizm odrobinê ró¿ni siê od twojego?To by³a prawda.Kilkakrotnie zwróci³em uwagê, ¿e Dawson, na przyk³ad, patrzy nie tylko oczami.„Widzi” równie¿ swoj¹ skór¹, to znaczy, ¿e jego skóra reaguje silnie na œwiat³o.Nie odwracaj¹c g³owy wiedzia³, ¿e za jego plecami ktoœ bezszelestnie wszed³ do pokoju, a nawet jakiego koloru by³ jego strój.Tej nocy pozna³em jeszcze wiele innych umiejêtnoœci Ralfa, ale ta, któr¹ zademonstrowa³ po chwili, przesz³a wszelkie moje oczekiwania.Jak nadmieni³em, szliœmy wœród gruzów i resztek nie dokoñczonych budowli.Na ziemi wala³y siê sterty cegie³, kawa³ki stali, zwoje drutu kolczastego.Nadepniêcie na pogiêty blaszany pojemnik czy potkniêcie siê o ceg³ê wywo³ywa³o natychmiast szmer, a niekiedy g³oœny brzêk.Szed³em wiêc ostro¿nie, pamiêtaj¹c, ¿e nie wolno mi rozedrzeæ kombinezonu, gdy¿ jedynie materia kostiumu czyni³a mnie niewidzialnym.A co zrobi³ Dawson? Zacz¹³ po prostu lewitowaæ, to jest uniós³ siê nad ziemiê o pó³ metra i porusza³ wolno nogami, jak gdyby p³yn¹³ w powietrzu.Nie widzia³em tego, ale domyœli³em siê, co robi, poniewa¿ od pewnego momentu posuwa³ siê bezszelestnie, a i jego cieñ podniós³ siê.Domyœli³ siê, ¿e pozna³em sposób jego wêdrówki i us³ysza³em w s³uchawce cichy g³os:— Wierz mi, Tomaszu, to naprawdê nic trudnego.Gdybym mia³ trochê czasu, nauczy³bym ciê tej sztuki.Wymaga po prostu tylko wielu æwiczeñ.Czy myœlisz, ¿e my, ludzie z Przysz³oœci, wymyœliliœmy jakieœ cuda? Nie.Po prostu wykorzystujemy zdolnoœci, jakie posiada ka¿dy cz³owiek nawet w twoim czasie, ale o nich nie wie, nie rozwija ich przez odpowiednie æwiczenia.Ty tak¿e masz si³ê „psi”, choæ nie zdajesz sobie z tego sprawy.Potrafi³byœ si³¹ w³asnej woli zatamowaæ up³yw krwi z przeciêtego naczynia krwionoœnego, unieœæ siê w powietrze na niewielk¹ wysokoœæ.Popatrz zreszt¹, co za chwilê uczyniê.Zbli¿yliœmy siê w³aœnie do grupy kilku p³askich budynków z ¿elazobetonu.Jeden z nich wygl¹da³ jak bunkier z w¹skimi oknami podobnymi do strzelnic.Drugi stanowi³ wejœcie do ukrytych w ska³ach sk³adów i schronów.Jeszcze inny by³ elektrowni¹, prawdopodobnie ca³kowicie zautomatyzowan¹ i pracuj¹c¹ na mazucie.S¹siadowa³o z ni¹ kilka transformatorów, bieg³y stamt¹d linie energetyczne.Miêdzy owymi budynkami rozci¹ga³o siê podwórze — wielka, betonowa p³yta.Obok pali³a siê mocno latarnia elektryczna.W jej blasku widzieliœmy piêciu stra¿ników i Emila, pochylaj¹cych siê nad le¿¹cymi bezw³adnie psami, które spa³y g³oœno chrapi¹c.— Co im siê sta³o? — spyta³ Emil, ale odpowiedzi nie otrzyma³.W koñcu jeden ze stra¿ników oœwiadczy³:— Mo¿e mia³a racjê ta facetka, która w barze opowiada³a, ¿e na nasz¹ wyspê przylec¹ ma³e, zielone ludziki? Radiostacja przesta³a dzia³aæ, uciek³ barman i kucharz, a tak¿e sporo goœci.Oni wiedzieli o niebezpieczeñstwie i zwiali jak szczury ze statku, który ma zaton¹æ.— A ten cz³owiek, którego oprowadza³eœ po wyspie — wtr¹ci³ drugi stra¿nik.— Czy nie opowiada³, ¿e jest tu takie urz¹dzenie, które mo¿e zalaæ wod¹ ca³e podziemia? Co do mnie, to zgadzam siê stró¿owaæ na górze, do podziemi jednak nie zejdê za ¿adne skarby.— Don Pedro twierdzi, ¿e to s¹ bzdury — powiedzia³ Emil.— Ale z naszymi psami sta³o siê coœ dziwnego.Wczoraj i dziœ w nocy szczeka³y nie wiadomo na co, a w tej chwili œpi¹.Teraz ka¿dy mo¿e nas podejœæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]