[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za portalem Geralt dostrzegł schody wiodącew górę.Do wieży. Zaklął pod nosem.Nie rozumiał,dlaczego tam pobiegła.Pędząc za nią szczytami murów widział, jak padł jejkoń.Widział, jak zerwała się zrecznie, ale zamiast biecdalej wijącą się dookoła szczytu serpentyną drogi, naglepognała pod górę, w stronę samotnej wieży.Dopieropóźniej dostrzegł na drodze elfów.Elfy nie widziały Ciriani jego, zajęte ostrzeliwaniem z łuków biegnących podgórę ludzi.Z Aretuzy nadciągała odsiecz. Zamierzał pójść schodami śladem Ciri, gdy usłyszałszmer.Z góry.Odwrócił się szybko.To nie był ptak. Vilgefortz, szumiąc szerokimi rękawami, wleciał przezdziurę w dachu, wolno opuścił się na posadzkę. Geralt stanął przed wejściem do wieży, dobył miecza iwestchnął.Miał szczerą nadzieję, że dramatyczna, finałowa walkarozegra się pomiędzy Vilgefortzem a FilippąEilhart.On sam na taki dramatyzm nie miał najmniejszej ochoty. Vilgefortz otrzepał wams, poprawił mankiety, spojrzałna Wiedźmina i odczytał jego myśli. - Cholerny dramatyzm - westchnął. Geralt nie skomentował. - Weszła do wieży? Nie odpowiedział.Czarodziej pokiwał głową. - Oto mamy więc epilog - powiedział zimno.- Koniecwieńczący dzieło.A może to przeznaczenie? Wiesz, dokądprowadzą te schody? Do Tor Lara.Do Wieży Mewy.Stamtąd nie mawyjścia.Wszystko się skończyło. Geralt cofnął się tak, by jego flanki chroniływspierające portal kariatydy. - A jakże - wycedził, obserwując ręce czarodzieja.-Wszystko się skończyło.Połowa twoich wspólników nieżyje.Trupy ściągniętych na Thanedd elfów leżą pokotemstąd aż do Garstangu.Reszta uciekła.Z Aretuzy nadciągajączarodzieje i ludzie Dijkstry.Nilfgaardczyk, którymiał zabrać Ciri, pewnie się już wykrwawił.A Ciri jesttam, w wieży.Stamtąd nie ma wyjścia? Rad jestem tosłyszeć.To znaczy, ze prowadzi tam tylko jedno wejście.To, które zagradzam. Vilgefortz żachnął się. - Jesteś niepoprawny.Nadal nie potrafisz prawidłowoocenić sytuacji.Kapituła i Rada przestały istnieć.Wojskacesarza Emhyra idą na północ, pozbawieni czarodziejskiejrady i pomocy królowie są bezradni jak dzieci.Pod naporemNilfgaardu ich królestwa runą jak zamki z piasku.Proponowałem, ci to wczoraj, a dzisiaj powtarzam: przyłączsię do zwycięzców.Na przegranych pluń gęstą śliną. - To ty jesteś przegrany.Dla Emhyra byłeś tylkonarzędziem.Jemu zależało na Ciri, dlatego przysłał tu tegotypa ze skrzydłami na hełmie.Ciekawym, co Emhyr zrobiz tobą, gdy zameldujesz mu o fiasku misji. - Strzelasz na oślep, wiedźminie.I nie trafiasz, rzeczjasna.A gdybym ci powiedział, że to Emhyr jest moimnarzędziem? - Nie uwierzyłbym. - Geralt, bądź rozsądny.Czy naprawdę chcesz bawićsię w teatr, w banalną finałową walkę Dobra i Zła? Ponawiamwczorajszą propozycję.Wcale jeszcze nie jest zapóźno.Wciąż jeszcze możesz dokonać wyboru, możeszstanąć po właściwej stronie. - Po stronie, którą dzisiaj nieco przerzedziłem? - Nie uśmiechaj się, twoje demoniczne uśmiechy nierobią na mnie wrażenia.Tych kilku usieczonych elfów?Artaud Terranova? Drobiazgi, fakty bez znaczenia.Możnaprzejść nad nimi do porządku dziennego. - Ależ oczywiście.Znam twój światopogląd.Śmierć sięnie liczy, prawda? Zwłaszcza cudza? - Nie bądź banalny.Żal mi Artauda, ale cóż, trudno.Nazwijmy to.wyrównaniem rachunków.Ostatecznie, jadwukrotnie próbowałem cię zabić.Emhyr się niecierpliwił,więc kazałem nastać na ciebie morderców.Za każdymrazem robiłem to z prawdziwą niechęcią.Ja, widzisz,nadal jeszcze mam nadzieję na to, że wymalują naskiedyś na jednym obrazie. - Porzuć te nadzieje, Vilgefortz. - Schowaj miecz.Wejdziemy razem do Tor Lara.Uspokoimy Dziecko Starszej Krwi, które gdzieś tam nagórze kona pewnie ze strachu.I odejdziemy stąd.Razem.Będziesz przy niej.Będziesz patrzył, jak spełnia się jejprzeznaczenie.A cesarz Emhyr? Cesarz Emhyr dostanie,czego chciał.Bo zapomniałem ci powiedzieć, że choć Codringheri Fenn umarli, ich dzieło i koncepcja żyja nadali maja się dobrze. - Łżesz.Odejdź stad.Zanim plunę na ciebie gęstą śliną. - Naprawdę nie mam ochoty cię zabijać.Ja niechętniezabijam. - Doprawdy? A Lydia van Bredevoort? Czarodziej skrzywił usta. - Nie wymawiaj tego imienia, wiedźminie. Geralt mocniej ścisnął rękojeść w garści, uśmiechnąłsię drwiąco. - Dlaczego Lydia musiała umrzeć, Vilgefortz? Dlaczegorozkazałeś jej umrzeć? Miała odwrócić od ciebie uwagę,prawda? Miała dać ci czas na uodpornienie się nadwimeryt, na wysłanie telepatycznego sygnału do Rience'a?Biedna Lydia, artystka ze skrzywdzoną twarzą.Wszyscywiedzieli, że jest osobą bez znaczenia.Wszyscy.Oprócz niej. - Milcz. - Zamordowałeś Lydie, czarowniku.Wykorzystałeś ją.A teraz chcesz wykorzystać Ciri? Z moją pomocą? Nie.Nie wejdziesz do Tor Lara. Czarodziej cofnął się o krok.Geralt sprężył się, gotówdo skoku i ciosu.Ale Vilgefortz nie uniósł reki, wyciągnąłją tylko nieco w bok.W jego dłoni zmaterializował się naglegruby, szesciostopowy kij. - Wiem - powiedział - co ci przeszkadza w rozsądnymocenianiu sytuacji.Wiem, co komplikuje i utrudnia ciwłaściwe przewidywanie przyszłości.To twoja arogancja,Geralt.Oduczę cię arogancji.Oduczę cię jej za pomocą tejoto różdżki. Wiedźmin zmrużył oczy, unosząc lekko klingę. - Drżę z niecierpliwości.***** Kilka tygodni później, już wyleczony staraniem driad iwodą Brokilonu, Geralt zastanawiał się, jaki błąd popełniłw czasie walki.I doszedł do wniosku, że podczas walkinie popełnił żadnego.Jedyny błąd popełnił przed walką.Należało uciec, zanim walka się zaczęła.***** Czarodziej był szybki, kij migał w jego rękach jakbłyskawica.Tym większe było zdziwienie Geralta, gdy przyparadzie drąg i miecz zadzwoniły metalicznie.Ale brakowałoczasu na dziwienie się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]