[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dogoniła. - Panie.- wystękał Boreas Mun, któremu niewiadomymsposobem udało się wyczołgać na lód.- Dajcie rękę.Panie koroner. Wyciągnięty Skellen zsiniał i zaczął straszliwie dygotać.Pod Silifantem, który usiłował wyleźć, skraj kry załamał się.Dacre znowu zniknął pod wodą.Ale zaraz wynurzył się,krztusząc się i plując, nadludzkim wysiłkiem wydarł się nalód.Wyczołgał aię i padł, wyczerpany do granic.Obok niego rosła kałuża. Boreas jęknął, zamknął oczy.Skellen dygotał. - Ratuj.Mun.Pomocy. Na skraju tafli, zanurzony po pachy, wisiał Rience.Mokre włosy gładko przylegały mu do czaszki.Zęby dzwoniły jakkastaniety, brzmiało to jak upiorna uwertura do jakiegośinfemalnego danse macabre. Zazgrzytały łyżwy.Boreas nie poruszył się.Czekał.Skellen dygotał. Nadjeżdżała.Wolno.Z jej miecza ściekała krew,znaczyła lód kroplistym śladem.Boreas przełknął ślinę.Choćbył do nitki przemoczony lodowatą wodą, zrobiło mu sięnagle okropnie gorąco. Ale dziewczyna nie patrzyła na niego.Patrzyła naRience'a, nadaremnie usiłującego wydostać się na krę. - Pomóż.- Rience przemógł szczękanie zębów.- Ratuj. Dziewczyna wyhamowała, obracając się na łyżwach z tanecznągracją.Stała w lekkim rozkroku, trzymając mieczoburącz, nisko, w poprzek ud. - Ratuj mnie.- zaskowyczał Rience, wpajając w lóddrętwiejące palce.- Uratuj.A powiem ci.Gdzie jestYennefer.Przysięgam. Dziewczyna wolno ściągnęła szal z twarzy.I uśmiechnęłasię.Boreas Mun zobaczył paskudną szramę i z trudem stłumił krzyk. - Rience - powiedziała Ciri, wciąż uśmiechnięta.- Typrzecież miałeś mnie nauczyć bólu.Pamiętasz? Tymi rękoma.Tymi palcami.Tymi? Tymi, którymi teraz trzymasz się lodu? Rience odpowiedział, Boreas nie zrozumiał co, bo zębyczarodzieja dzwoniły i klekotały w sposób uniemożliwiającyartykułowaną mowę.Ciri obróciła się na łyżwach i uniosłarękę z mieczem.Boreas zacisnął zęby, przekonany, żerąbnie Rience'a, ale dziewczyna nabierała tylko impetu dojazdy.Ku ogromnemu zdumieniu tropiciela odjechała, szybko,rozpędzając się ostrymi wyrzutami ramion.Zniknęławe mgle, za moment ścichł też rytmiczny zgrzyt łyżew. - Mun.Wywywyy.ciągnij.mnie.- wyszczekałRience, z podbródkiem na krawędzi kry.Wyrzucił obie ręcena lód, próbował uczepić się paznokciami, ale wszystkiejuż miał zerwane.Rozprostował palce próbując czepiać sięzakrwawionej tafli dłońmi i nadgarstkami.Boreas Munpatrzył na niego i miał pewność, przerażającąpewność. Zgrzyt łyżew usłyszeli w ostatnim momencie.Dziewczynanadjeżdżała z niesamowitą prędkością, wręcz rozmazywałasię w oczach.Nadjeżdżała samym skrajem kry,mknęła tuż przy krawędzi. Rience wrzasnął.I zachłysnął się gęstą, ołowianąwodą.I zniknął. Na krze, na równiutkim śladzie łyżwy, została krew.I palce.Osiem palców. Boreas Mun wyrzygał się na lód.***** Bonhart galopował skrajem nadjeziornej skarpy, gnałpo wariacku, nie bacząc, że lada moment koń może połamaćnogi na przysypanych śniegiem rozpadlinach.Oszronionegałęzie świerków chlastały po twarzy, smagały poramionach, sypały za kołnierz lodowy pył. Jeziora nie widział, cała kotlina, jak wrzący kociołczarownic, wypełniona była mgłą. Ale Bonhart wiedział, że dziewczyna tam jest. Czuł to.***** Pod lodem, głęboko, stado pręgowatych okoni z ciekawościąodprowadzało ku dnu jeziora srebrne, fascynującomigoczące puzderko, które wyśliznęło się z kieszeni unoszącego się w toni trupa.Nim puzderko upadło na dno,wzbijając obłoczek mułu, najśmielsze okonie próbowały jenawet trącać pyszczkami.Ale nagle pierzchnęły przerażone. Pudełko wydawało dziwne, alarmujące drgania. - Rience? Słyszysz mnie? Co się działo z wami? Dlaczegood dwóch dni nie odpowiadaliście? Proszę o raport!Co z dziewczyną? Nie wolno wam dopuścić, by weszła dowieży! Słyszysz? Nie możecie dopuścić, by weszła do WieżyJaskółki.Rience! Odpowiedz, do diabła! Rience! Rience, naturalnie, odpowiedzieć nie mógł.***** Skarpa skończyła się, brzeg zrobił się płaski.Koniecjeziora, pomyślał Bonhart, jestem na krańcu.Osaczyłemdziewczynę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]