[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem przyszli, a by³o ich tuzin, szeœciu mê¿czyzn,szeœæ kobiet, i naznaczyli mnie.Mieli glinê, mieli no¿e,mieli soki.Sta³em w bezruchu, a oni malowali.Wzd³u¿linii, co nigdy nie by³y proste, poci¹gnêli kamiennymiklingami, a¿ rozchyli³a mi siê skóra i wybroczy³a na ni¹jasna krew.Gdzie indziej k³uli j¹ na wylot i przewlekalitalizmany, amulety turpistyczne: koœci horusowe i ludzkie,nie do odró¿nienia.W³osy, natarte t³ustymi sokami,zapleciono mi i zwi¹zano w kszta³t, którego mog³em siêtylko domyœlaæ.Do pleców, pod ³opatkami, przymocowanojakieœ lekkie acz twarde konstrukcje, najprawdopodobniej zdrewna, nawet ich nie zd¹¿y³em zobaczyæ przed zawieszeniemna fa³dach skóry.Czu³em strumyki krwi pe³zn¹ce powoli odnich wzd³u¿ krêgos³upa, ku koœci ogonowej i szczeliniemiêdzy poœladkami, gdzie na czterech cierniowych kolcachwdzierzgniêto w me cia³o martwy, bezw³adny ogon z krótkoprzyciêtej wê¿oliany.Na wysokoœci czwartych ¿eberzawi¹zali na mej dermie sup³y wykonanych z suszonegozielska atrap trzeciej pary koñczyn.Spojrza³em: piersipokrywa³ mi malunek z³o¿ony z kilku warstw wielokolorowychfalistych linii, biegn¹cych ku plecom i w dó³, na uda.Kolana pokryto brunatnym barwnikiem, na palce stópnawleczono pierœcienie, ³ydki obwi¹zano bia³ym niby³ykiem,które natychmiast zacisnê³o siê w twardy pancerz, cz³onekprzed³u¿ono domocowuj¹c czarn¹ koœæ, w pêpek wciœniêtochropowaty kamieñ.Nie czu³em bólu, w krwiobrocznenaciêcia wcierali mi jakieœ inne soki; strunê zmys³Ã³wnaci¹gnê³o mi na ponad kilometr, tyle dzieli³o mnie odw³asnego cia³a, soki odwróci³y lunetê uk³adu nerwowego -tak daleko, taki ma³y, tak nieznacz¹cy: mogli mnie z³o¿yædo grobu i nie wiem, czy bym nawet wzruszy³ ramionami.Odwzruszenia ramion ³opatkowe konstrukcje klekota³y lekko.Gdy wetknêli mi w d³oñ w³Ã³czniê, unios³em j¹ w górê izagrzechota³y amulety.Odst¹pili.Spojrza³em im w oczy.Uœmiechnêli siê.Poprowadzi³ mê¿czyzna z odr¹ban¹ trzeci¹ rêk¹.Skrêcaj¹c na leœnych œcie¿kach, mrucza³ coœ do siebie, wkoñcu rozpozna³em melodiê z lekka niecenzuralnej piosenkipopularnej w Rzeszy kilkanaœcie lat temu.Uderzy³o mnie tojako tak nieprawdopodobny surrealizm, ¿e z tego zdumieniaa¿ obejrza³em siê za siebie i wówczas zobaczy³em d³ugi,nierówny szereg horusów gin¹cy gdzieœ za siódmym tiulemciemnoœci, a ka¿dy z maszeruj¹cych w nim rytmicznieotwiera³ i zamyka³ usta, uk³adaj¹c niemo wargi dofrancuskich s³Ã³w szlagieru.W tym momencie, w pó³ kroku,zanim jeszcze ma stopa zanurzy³a siê w gor¹cym b³ocie -dotar³o do mnie prawdziwe znaczenie rozgrywaj¹cych siêwydarzeñ.Poj¹³em: to ceremonia, rytua³, a ja jestembo¿kiem, z³otym idolem, nie mam imienia, nie jestem osob¹,wype³niam funkcjê.Tak samo przeznaczone jest mi tomiejsce w szeregu.Powody, jeœli s¹, podobnie przynale¿¹do mitu; wybory, jeœli œwiadome, identycznie wykraczaj¹poza wszelk¹ racjonalnoœæ; nie ma zbawienia.S³owa nic nieznacz¹: tej piosenki, tamtych odpowiedzi - wolnoszcz, lala lala.Jak to dobrze, ¿em ju¿ po drugiej stronieœmierci.Rozpozna³em otoczenie, rozpozna³em metanowe powietrze.Bagno ³apa³o mnie za nogi.Horusy odpêdza³y b³otnedrapie¿niki uderzaj¹c w ciemn¹ zawiesinê kijami iw³Ã³czniami.Potem wyszliœmy pod wzgórze.By³o ich tu zsetkê.Teufel hrabia Leszczyñski klêcza³ pod werand¹ iwrzeszcza³ w korony dendrofungusów.Obie rêce mia³ po³okcie czarne od krwi.Krzywe, chore zêby szczerzy³ nastoj¹cych ni¿ej w ciszy i bezruchu horusów.Ko³o zamknê³osiê i wypchnêli mnie do przodu.Ujrza³ mnie i zaœmia³ siê.Potrz¹sn¹³em w³Ã³czni¹.Horusy westchnê³y i w Piekle naglezaleg³a cisza.- Nie mo¿esz - rzek³ i z niejakim trudem podniós³ siêna nogi.- Nie potrafisz.Nie masz si³y.Nie wiesz.OdejdŸ! Won! Won mi st¹d!Powtórnie potrz¹sn¹³em w³Ã³czni¹.Horusy westchnê³y.- Da³em im siebie - warkn¹³ i potoczy³ po rzêdachmilcz¹cej widowni wzrokiem, w którym po równo miesza³y siêwœciek³oœæ i roz¿alenie.- Da³em im przysz³oœæ i myœli oprzysz³oœci, gwiazdy i Ziemiê, wszystko im da³em.Nie masprawiedliwoœci.Jaki masz cel, Szwabie? Nie masz ¿adnego.Obejrzyj siê.Za twoimi plecami - tam nie ma niczego,niczego.Nie ma po¿¹dania, nie ma gniewu, nie ma nawetpragnienia uznania, niewolniku strachu.Po raz trzeci w³Ã³cznia.- To z powodu ekstremalizmów œrodowiska - szepn¹³,odwróciwszy wzrok.- Mechanizm kradzie¿y przystosowañ.Zjadaj¹ i przyswajaj¹ Lebenspirale po¿artego; jest tu ca³ataka odmiana fauny, rodzina z³odziei formy.S¹ tak¿emechanizmy blokady.Spryt replikatorów.Podœwiadomyakcelerator ewolucyjny: bo jednak idzie to rekombinacjamiw du¿ym stopniu losowymi.Lecz mimo wszystko niektóreorganizmy potrafi¹ tym procesem do pewnego poziomusterowaæ.I to te¿ mo¿na ukraœæ, te¿ jest kodowane.A jaje hodujê.Bêd¹ ludŸmi; bêd¹ wiêcej ni¿ ludŸmi, niepozbawiê ich przecie¿ tej zdolnoœci.Zniszcz¹ was.Niezdegeneruj¹ siê.To kwestia diety.- Wyszczerzy³szczerbate uzêbienie.- A pij¹ inteligencjê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]