[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbyt wielu ludzi w Polsce w³aœnie teraz realizuje ten program, by w¹tpiæ w to, ¿e mo¿e byæ to program realizowany przez wiêkszoœæ.Róbmy swoje? To ma³o.Wielkoœæ, jak powiedzia³ kiedyœ Churchill, to zrobiæ tyle, co wszyscy, i jeszcze trochê.Przeciêtnoœæ dziœ nie wystarczy, jak mówi³ Kennedy, potrzebujemy tego, co najlepsze, od wszystkich, a nie tylko od niektórych.Uwa¿aj¹ Pañstwo, ¿e to niemo¿liwe, ma³o prawdopodobne? Z ca³ym szacunkiem, pozwolê sobie siê nie zgodziæ.DWIE POLSKIPolska A Polsce B ka¿e siê ca³owaæ w D.Stanis³aw Jerzy LecA UCIEKA BSzybko to posz³o.Kilkanaœcie lat i mamy dwie Polski.Bardzo pouczaj¹ca jest podró¿ w Zachodniopomorskie czy moje Lubuskie.W wielu miejscach popegeerowska Arizona.Brak jakichkolwiek perspektyw.Degradacja, a czêsto i demoralizacja.Zreszt¹ drogi kiepskie, a wcale nie trzeba jechaæ tak daleko od Warszawy.W takim Konstancinie piszcz¹ca bieda s¹siaduje z wielkim bogactwem.S¹siedztwo jest oczywiœcie pozorne.W tym samym typie co s¹siedztwo zachodniego i wschodniego Berlina.Na mapie s¹ obok siebie, a w rzeczywistoœci to oddzielone wysokim murem ró¿ne œwiaty.Wielkie bogactwo i wielka bieda, wielki œwiat i œwiat beznadziei.Po latach równoœci i egalitaryzmu wszystko pewnie musia³o pójœæ w tê stronê, ale posz³o trochê za daleko.Gdy by³em w Waszyngtonie, myœla³em sobie, ¿e pokonanie dystansu z Zielonej Góry do Warszawy by³o znacznie bardziej skomplikowane ni¿ pokonanie dystansu z Warszawy do amerykañskiej stolicy.Dziœ mam wra¿enie, ¿e z Warszawy do Waszyngtonu jest znacznie bli¿ej ni¿ dziesiêæ lat temu, ale z Zielonej Góry do Warszawy dzisiejszemu osiemnastolatkowi jest znacznie dalej ni¿ w czasach, gdy sam rusza³em na jej podbój.Mamy dwie Polski.Skrajny libera³ powiedzia³by pewnie, ¿e mamy Polskê ludzi przedsiêbiorczych, szukaj¹cych szansy, ryzykuj¹cych, gotowych stan¹æ do walki i Polskê leniw¹ i biern¹, przyzwyczajon¹ do bylejakoœci i bylejakoœæ akceptuj¹c¹.Taki podzia³ istnieje, ale pozostawia gdzieœ z boku ca³y œrodek, czyli ogromn¹ wiêkszoœæ.Prawdziwa linia podzia³u przebiega bowiem gdzie indziej.Jedni mieszkaj¹ w Polsce, w której siê dobrze czuj¹, w której siê odnaleŸli, w której s¹ u siebie.Inni s¹ w Polsce, w której jest strach i bezradnoœæ, jest poczucie wyobcowania.W ka¿dym kraju i w ka¿dym spo³eczeñstwie s¹ ci, którym siê uda³o, i ci, którym siê nie uda³o, ci, którzy maj¹, i ci, którzy nie maj¹.Ale w Polsce zgubi³y siê gdzieœ proporcje.Zbyt wielu jest u nas ludzi, którzy maj¹ poczucie, ¿e Polska nie jest ich, ¿e Polska ich zostawi³a z ty³u, ¿e Polska siê nimi nie interesuje, ¿e ich nadzieje przepad³y, ¿e poci¹g z napisem „dostatek” odjecha³ i ¿e nigdy go nie dogoni¹.Dominuj¹cym odczuciem milionów ludzi w naszym kraju jest poczucie beznadziei, jest uœwiadomione przekonanie albo podœwiadome uczucie, ¿e Polska A po¿egna³a siê z Polsk¹ B na dobre.W efekcie mamy morze frustracji i setki tysiêcy zdolnych m³odych ludzi, którzy nigdy nie dostan¹ od ¿ycia szansy, na któr¹ zas³uguj¹.Punkty za pochodzenie? Nie, to ju¿ by³o, ale przyda³by siê nam jakiœ nowy system redystrybucji szans.Bo bez niego jeœli nawet nie bêdzie u nas rewolucji, to bêdzie Ameryka £aciñska, i to w jej najgorszym wydaniu.Niez³¹ mamy w Polsce nierównoœæ jak na ch³opsko-proletariacki jeszcze niedawno kraj i wiejskie korzenie wiêkszoœci ludzi.Teoretycznie mo¿na by siê tym nie przejmowaæ.Podobno wystarczy dwadzieœcia procent zdolnej do pracy populacji, by trwa³ rozmach gospodarki œwiatowej.Byæ mo¿e taka sama prawid³owoœæ istnieje na poziomie ka¿dego kraju.Ale wejœciem w prawdziw¹ pu³apkê by³oby uznanie, ¿e skoro tak, to rzeczywiœcie - postawmy na te dwadzieœcia procent.A reszta? Trudno, nie potrzeba nam pechowców.Jest coœ chorego w tym, ¿e w Polsce setkom tysiêcy dzieci nigdy nie przyjdzie nawet do g³owy, ¿e mog³yby byæ lekarzami, prawnikami czy in¿ynierami.Jest coœ szalenie niepokoj¹cego w tym, ¿e stale roœnie u nas liczba samobójstw, bêd¹ca dobrym wskaŸnikiem dezintegracji spo³ecznej.Nie przez przypadek szczególnie szybko roœnie ona na wsiach i w ma³ych miasteczkach.Na Zachodzie uznaje siê, ¿e skoro równoœæ szans nie daje równoœci rezultatów, tê równoœæ „na wyjœciu” trzeba osi¹gaæ trochê sztucznymi metodami.U nas w ogóle nie dochodzimy do tego punktu, bo ¿adnej równoœci szans nie ma.Jakiœ czas temu widzia³em w telewizji dyskusjê m³odzie¿y o Michale Wiœniewskim.Dyskusja by³a interesuj¹ca nie dlatego, ¿e m³odzi ludzie mieli na temat Wiœniewskiego ró¿ne zdania.Najciekawsze by³o to, jak te opinie formu³owali.Przeciwnicy Wiœniewskiego, wygl¹daj¹cy jak m³odzie¿ z dobrych domów i z dobrych liceów, kompletnie nie rozumieli siê z jego zwolennikami, wygl¹daj¹cymi jak m³odzie¿ z dobrych, ale ju¿ nie inteligenckich domów i ze zdecydowanie gorszych liceów.Inne by³y s³owa, inny by³ rodzaj argumentacji, inny by³ sposób artyku³owania pogl¹dów.Te dwie grupy nigdy nie mog³yby siê porozumieæ, nawet gdyby mia³y wolê kompromisu.Nie mog³yby, bo mówi¹ ró¿nymi jêzykami.Do tego maj¹ jakby inne dekodery, inaczej odczytuj¹ce sygna³y z otoczenia.By³em zdumiony.Podkreœlam, byli to m³odzi ludzie z jednego miasta, z dobrych domów.I mimo to dzieli³a ich przepaœæ.A przecie¿ w Polsce s¹ ró¿ne miasta (i mniej ró¿ne wsie) i naprawdê ró¿ne szko³y.Czasem jest miêdzy nimi nie spora ró¿nica, ale wielka przepaœæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]