[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szyipłonęła jedwabna chustka w kolorze maku, zawiązanaw fantazyjną kokardę. Wśród wyległych przed chałupy wieśniaków zapanowało nagleporuszenie.Bo oto jadący na czele bandy Giselherwstrzymał konia, niedbałym gestem rzucił brzęczącąsakieweczkę pod nogi wspartej na kosturze babki Mykitki. - Niech cię bogi mają w opiece, synusiu miłościwy! -zawyła babka Mykitka.- Obyś zdrów był, dobroczyńconasz, oby ci. Perlisty śmiech Iskry zagłuszył mamlanie staruszki. Elfka zawadiacko przełożyła prawą stopę nad lękiem,sięgnęła do kabzy i zamaszyście sypnęła w tłum garściąmonet.Eeef i Asse poszli za jej przykładem, prawdziwysrebrny deszcz posypał się na piaszczystą drogę.Kayleigh,rechocząc, cisnął w kotłujących się nad pieniędzmi ogryzkiem jabłka. - Dobroczyńcy! - Sokoliki nasze! - Niech wam dola będzie łaskawa! Tuzik nie pobiegł za innymi, nie padł na kolana, bywygrzebywać monety z piasku i kurzego gówna.Stał nadal podpłotem, patrząc na mijające go wolno dziewczyny. Młodsza, ta o popielatych włosach, dostrzegła jego wzroki wyraz twarzy.Puściła rękę ostrzyżonej, żgnęła koniai najechała na niego, przypierając do płotu i omal nie zawadzającstrzemieniem.Zobaczył jej zielone oczy i zadrżał.Tyle w nich było zła i zimnej nienawiści. - Zostaw, Falka - zawołała ostrzyżona.Niepotrzebnie. Zielonooka bandytka zadowoliła się przyparciem Tuzikado płotu, pojechała za Szczurami, nawet nie odwracającgłowy. - Dobroczyńcy! - Sokoliki! Tuzik splunął. Na przedwieczerzu do wsi wpadli Czarni, budzący grozękonni z fortu pod Fen Aspra.Dudniły podkowy, rżałykonie, brzękała broń.Sołtys i inni wypytywani chłopi łgalijak najęci, kierowali pościg na fałszywy ślad.Tuzikanikt o nic nie pytał.I dobrze. Gdy wrócił z pastwiska i poszedł do ogrodu, usłyszałgłosy.Rozpoznał szczebiot bliźniaczek stelmacha Zgarba,łamiące się falsety chłopców sąsiadów.I głos Milenki.Bawiąsię, pomyślał.Wyszedł zza drewutni.I zmartwiał. - Milena! Milenka, jego jedyna żyjąca córka, jego oczko w głowie,przewiesiła sobie przez plecy patyk na sznurku, udającymiecz.Włosy rozpuściła, do wełnianej czapeczki przyczepiłakogucie piórko, na szyi zamotała matczyną chusteczkę.W dziwaczną, fantazyjną kokardę. Oczy miała zielone. Tuzik nigdy dotąd nie bił córki, nigdy nie robił użytkuz ojcowskiego rzemienia. To był pierwszy raz.***** Na horyzoncie błysnęło, zagrzmiało.Podmuch wiatrujak brona przeorał powierzchnię Wstążki.Będzie burza,pomyślała Milva, a po burzy przyjdzie słota.Zięby niemyliły się. Popędziła konia.Jeśli chciała dogonić wiedźmina przedburzą, musiała się spieszyć.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]