[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A na twierdzę Dillingen ruszyła zza Jaruginilfgaardzka Czarna Piechota.Przeszli rzekę w najmniejspodziewanym miejscu.Most ustawili na łodziach,w pół dnia postawili, uwierzycie? - We wszystko przyjdzie uwierzyć - mruknęła Milva.- Byliście w Dillingen, gdy się zaczęło? - W okolicach - odrzekł wymijająco krasnolud.- Gdydoszły nas wieści o najeździe, byliśmy już w drodze kumiastu Brugge.Na gościńcu powstał straszny bajzel,czarno było od zbiegów, jedni wiali z południa na północ,drudzy odwrotnie.Zatarasowali gościniec, tedy utknęliśmy.A Nilfgaard, jak się pokazało, faktycznie był i za nami,i przed nami.Ci, którzy szli od Drieschot, musieli sięrozdzielić.Widzi mi się, że duży konny zagon poszedł napółnocny wschód, ku miastu Brugge właśnie. - Tedy Czarni są już na północ od Turlough.Wychodzi,że myśmy są w środku, miedzy dwoma zagonami.W pustym. - W środku - przyznał krasnolud.- Ale nie w pustym.Hufom cesarskim flankują boki Wiewiórki, verdeńscy wolentarzei różne luźne kupy, a ci są jeszcze gorsi od Nilfgaardczyków.Tacy to Kernów spalili i nas później małonie capnęli, ledwośmy zdołali w lasy dunąć.Nie wysuwaćnam tedy nosa z puszczy.I baczenie mieć.Dojdziemy doStarej Drogi, tamtędy z biegiem rzeczki Chotli do Iny,a nad Iną musimy już trafić na temerskie wojska.Wojacykróla Foltesta pewnie już się otrząsnęli z zaskoczenia i odpórdali Nilfgaardczykom. - Oby - powiedziała Milva, patrząc na wiedżmina.-Wżdy sęk w tym, że nas pilne a ważne sprawy na południegonią.Dumaliśmy od Turlough na południe ruszyć,ku Jarudze. - Nie wiem, jakie to sprawy gnają was w tamte strony- Zoltan łypnął na nich podejrzliwie.- Wielce jednak pilnei ważne być muszą, by dla nich szyją ryzykować. Zawiesił głos, odczekał, ale nikt nie pospieszył zwyjaśnieniem.Krasnolud podrapał się w zadek, chrząknął,splunął. - Nie zdziwiłbym się - powiedział wreszcie - gdybyNilfgaard trzymał już w garści oba brzegi Jarugi aż posamo ujście Iny.A wam w które miejsce nad Jarugą trzeba? - W żadne konkretne - Geralt zdecydował sięodpowiedzieć.- Byle nad rzeką.Chcę łodzią popłynąć do ujścia. Zoltan spojrzał na niego i zaśmiał się.Zamilkł natychmiast,gdy zorientował się, że to nie był żart. - Trzeba przyznać - powiedział po chwili - że nielichemarzą wam się trasy.Ale porzućcie te mrzonki.Cale południoweBrugge w ogniu, nim dojdziecie do Jarugi, wbijąwas na pale albo pognają do Nilfgaardu w łykach.Gdybyzaś nawet jakimś cudem udało się wam dotrzeć do rzeki,na spływ do ujścia nie macie żadnych szans.Wspomniałemwam o moście na łodziach, przerzuconym z Cintry nabruggeński brzeg.Tego mostu, wiem to, strzegą pilniedzień i noc, tamtędy nic rzeką nie przepłynie, łosoś chyba.Wasze pilne i ważne sprawy muszą stracić na pilnościi ważności.Wyżej rzyci nie podskoczysz.Tak ja widzę tęsprawę. Wyraz twarzy i spojrzenie Milvy świadczyływymownie, że widzi sprawę podobnie.Geralt nie komentował.Czuł się bardzo źle.Kość lewego przedramienia i prawekolano wciąż gryzły niewidzialne kły tępego, drążącegobólu wzmaganego wysiłkiem i wszechobecną wilgocią.Dokuczały mu też dojmujące, deprymujące, nad wyrazniemiłe uczucia, obce uczucia, których nigdy dotychczasnie doznawał, z którymi nie umiał sobie poradzić. Bezsiła i rezygnacja.***** Po dwóch dniach deszcz przestał padać, wyjrzałosłońce.Lasy odetchnęły oparem i szybko rozwiewającą sięmgłą, ptaki gwałtownie zaczęły nadrabiać wymuszonesłotą milczenie.Zoltan poweselał i zarządził dłuższy postój,po którym obiecywał szybszy marsz i dotarcie doStarej Drogi w ciągu góra jednego dnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]