[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.syn Ceallacha.Chcę.Chcę się do wasprzyłączyć. - Chyba się przesłyszałem.Powtórz. - Chcę się do was przyłączyć.Jedziesz naposzukiwanie dziewczyny.Chcę ci pomóc.Muszę ci pomóc. - To jest szaleniec - Geralt odwrócił się do Milvy iJaskra.- Doznał pomieszania zmysłów.Mamy do czynieniaz szaleńcem. - Pasowałby do kompanii - mruknęła Milva.- Jakulał by pasował. - Przemyśl jego propozycję, Geralt - zadrwił Jaskier- Koniec końców, to nilfgaardzki szlachcic.Może z jegopomocą łatwiej nam będzie przedostać się do. - Trzymaj jęzor na wodzy - przerwał mu ostro Wiedźmin.-Dalejże, dobądź miecza, Nilfgaardczyku. - Nie będę się bił.I nie jestem Nilfgaardczykiem.Pochodzęz Vicovaro, a nazywam się. - Nie obchodzi mnie, jak się nazywasz.Dobądź broni. - Nie. - Wiedźminie - Milva przechyliła się w siodle, splunęłana ziemię.- Czas bieży, a deszcz moczy.Nilfgaardczyknie chce ci stanąć, a ty, choć srogie stroisz miny, przeciego nie zarąbiesz z zimną krwią.Mamy tak sterczeć, tu dousranej śmierci? Wsadzę jego ciskowi strzałę w słabiznęi jedźmy w swoją drogę.Pieszo za nami nie nadąży. Cahir, syn Ceallacha, jednym susem dopadł cisawegoogiera, wskoczył na siodło i pogalopował z powrotem,krzykiem popędzając wierzchowca do szybszego biegu.Wiedźmin przez chwilę patrzył za nim, potem wsiadł na,Płotkę.W milczeniu.I nie oglądając się. - Starzeję się - mruknął po jakimś czasie, gdy Plotkazrównała się z karoszem Milvy.- Zaczynam miewać skrupuły. - Ano, zdarza się u starych - łuczniczka spojrzała naniego ze współczuciem.- Odwar z miodunki pomaga nato.A na razie kładź sobie poduszeczkę na siodło. - Skrupuły - wyjaśnił poważnie Jaskier - to nie tosamo co hemoroidy, Milva.Mylisz pojęcia. - A kto by tam pojął wasze mądre gadanie! Ustawiczniegadacie, to jeno umiecie! Dalej, w drogę! - Milva - zapytał po chwili Wiedźmin, chroniąc twarzprzed deszczem siekącym w galopie.- Zabiłabyś pod nimkonia? - Nie - przyznała niechętnie.- Koń niczemu niewinien.A i ten Nilfgaardczyk.Po kiego biesa on za namiśledzi? Czemu gada, że musi? - Niech mnie diabli, jeśli wiem. Padało nadal, gdy nagle las się skończył i wyjechali nagościniec wijący się wśród wzgórz z południa na północ.Lub odwrotnie, stosownie do punktu widzenia.To, co zobaczyli na gościńcu, nie zaskoczyło ich.Widzielito już.Wywrócone i wybebeszone wozy, trupy koni,porozrzucane pakunki, juki i łuby.I złachmanione, zastygłew dziwnych pozach kształty, które jeszcze niedawnobyły ludźmi. Podjechali bliżej, bez lęku, Bo widoczne było, że rzeźmiała miejsce nie dziś, lecz wczoraj lub przedwczoraj.Nauczylisię już rozpoznawać takie rzeczy, a może wyczuwalije iście zwierzęcym instynktem, który obudziły i wyczuliływ nich poprzednie dni.Nauczyli się też penetrować pobojowiska,bo niekiedy - rzadko - udawało się im znaleźćwśród porozrzucanego dobytku odrobinę prowiantu alboworek paszy. Zatrzymali się przy ostatnim furgonie rozgromionejkolumny, zepchniętym do rowu, przechylonym na piastęstrzaskanego koła.Pod wozem leżała tęga kobieta znienaturalnie zgiętą szyją.Kołnierz kabata pokrywałyrozmyte przez deszcz wężyki zakrzepłej krwi z rozszarpanejmałżowiny ucha, z którego wydarto kolczyk.Na kryjącejwóz płachcie widniał napis: "Vera Loewenhaupt i Synowie".Synów w pobliżu nie było widać. - To nie chłopi - zacisnęła wargi Milva.- To kupcy. - Szli z południa, od Dillingen ku Brugge, tutaj ichnaścignęli.Niedobrze jest, wiedźminie.Myślałam już tutaj kupołudniu wykręcić, ale teraz iście nie wiem, co czynić. Dillingen i całe Brugge już niechybnie w nilfgaardzkichrękach, tędy do Jarugi nie dojdziemy.Mus nam dalej nawschód, przez Turlough.Tam lasy i bezludzie, tamtędywojsko nie pójdzie. - Nie jadę dalej na wschód - zaprotestował.- Muszędostać się do Jarugi. - Dostaniesz się - odrzekła niespodziewanie spokojnie.- Ale bezpieczniejszym szlakiem.Jeśli stąd na południeruszysz, popadniesz Nilfgaardczykom prosto w paszczę.Nic nie zyskasz. - Zyskam czas - warknął.- Jadąc na wschód, wciążi go tracę.Mówiłem wam, nie mogę sobie na to. - Cicho - powiedział nagle Jaskier, obracając konia.-Przestańcie na chwilę gadać. - Co się stało? - Słyszę.śpiew. Wiedźmin pokręcił głową.Milva parsknęła. - Omamy masz, poeto
[ Pobierz całość w formacie PDF ]