[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I nikogo.Cisza przerywanatylko skowytem wichru.Gdzieś na bagnach kwacze wystraszona kaczka. Nikogo.Na grobli nie ma nikogo.Nikt mnie nie ściga.To był majak, koszmar.Wspomnienie z Cintry.To mi siętylko zdawało. W oddali światełko.Latarnia.Albo ogień.To farma.Hirundum.Już blisko.Jeszcze tylko jeden wysiłek. Błyskawica.Jedna, druga, trzecia.Bez gromu.Wiatrzamiera nagle.Koń rży, miota łbem i staje dęba. Na czarnym niebie pojawia się mleczna, szybkojaśniejąca wstęga, zwijająca się jak wąż.Wiatr znowu uderzaw wierzby, wzbija z grobli kurzawę liści i zeschłych traw. Dalekie światełko znika.Tonie i rozmywa się wpowodzi miliarda błękitnych ogników, którymi naglerozbłyskuje i pionie całe bagno.Koń parska, rży, szaleje pogrobli, Ciri z trudem utrzymuje się w siodle. W sunącej po niebie wstędze zjawiają się niewyraźne,koszmarne sylwetki jeźdźców.Są coraz bliżej, widać ichcoraz wyraźniej.Chwieją się bawole rogi i wystrzępionepióropusze na hełmach, spod hełmów bieleją trupie maski.Jeźdźcy siedzą na szkieletach koni, okrytych strzępamikropierzy.Wściekły wicher wyje wśród wierzb, klingibłyskawic bez ustanku tną czarne niebo.Wiatr zawodzicoraz głośniej.Nie, to nie wiatr.To upiorny śpiew. Koszmarna kawalkada zakręca, mknie wprost na nią.Kopyta widmowych koni kotłują poświatę błędnych ognikówwiszących nad bagnami.Na czele kawalkady galopujeKról Gonu.Przerdzewiały szyszak kołysze się nad trupiąmaską, ziejącą dziurami oczodołów, w których płoniesinawy ogień.Powiewa wystrzępiony płaszcz.O pokrytyrdzą napierśnik grzechocze naszyjnik, pusty jak staragrochowina.Niegdyś były w nim drogie kamienie.Alewypadły podczas dzikiej gonitwy po niebie.I stały się gwiazdami. To nieprawda! Tego nie ma! To koszmar, to majak, tozłuda! To mi się tylko zdaje! Król Gonu spina rumaka-kościotrupa, wybucha dzikim,przerażającym śmiechem. Dziecko Starszej Krwi! Należysz do nas! Jesteś nasza!Dołącz do orszaku, dołącz do naszego Gonu! Będziemygnać, gnać aż do końca, aż do wieczności, aż po kraniecistnienia! Jesteś nasza, gwiazdooka córo Chaosu! Dołącz,poznaj radość Gonu! Jesteś nasza, jesteś jedną z nas.Wśród nas jest twoje miejsce! - Nie! - wrzasnęła.- Idźcie precz! Jesteście trupami! Król Gonu śmieje się, kłapią przegniłe zęby nadzardzewiałym kołnierzem zbroi.Sino goreją oczodoły trupiejmaski. Tak, my jesteśmy trupami.Ale to ty jesteś śmiercią. Ciri przywarta do końskiej szyi.Nie musiała popędzaćkonia.Czując za sobą ścigające widma, wierzchowiecrwał po grobli w karkołomnym cwale.***** Bemie Hofmeier, niziołek, farmer z Hirundum, uniósłkędzierzawą głowę, wsłuchując się w daleki odgłos gromu. - Niebezpieczna rzecz - powiedział - taka burza bezdeszczu.Rypnie gdzieś piorun i pożar gotowy. - Trochę deszczu by się zdało - westchnął Jaskier,dokręcając kołki lutni - bo powietrze takie, że nożemmożna krajać.Koszula się klei do grzbietu, komary tną.Ale chyba to się rozejdzie po kościach.Krążyła burza,krążyła, ale od jakiegoś czasu błyska się gdzieś na północy.Chyba nad morzem. - Wali w Thanedd - potwierdził niziołek.- Tonajwyższy punkt w okolicy.Ta wieża na wyspie, Tor Lara,cholernie ściąga pioruny.W czasie porządnej nawałnicywygląda tak, jakby stała w ogniu.Aż dziw bierze, że się nierozleci. - To magia - stwierdził z przekonaniem trubadur.-Wszystko na Thanedd jest magiczne, nawet sama skała.A czarodzieje nie lękają się piorunów.Co ja mówię! Czywiesz, Bemie, że oni potrafią łapać pioruny? - A Jużci! Łżesz, Jaskier. - Niech mnie grom.- poeta urwał, niespokojniespojrzał na niebo.- Niech mnie gęś kopnie, jeśli kłamię.Powiadamci, Hofmeier, magicy łapią pioruny.Na własneoczy widziałem.Stary Gorazd, ten, którego później zabilina Wzgórzu Sodden, złapał kiedyś piorun na moichoczach.Wziął długaśny kawał drutu, jeden koniec uczepiłna czubku swej wieży, drugi zaś. - Drugi koniec drutu trza by w butlę włożyć -zapiszczał nagle kręcący się po ganku syn Hofmeiera, malutkiniziołek z czupryną gęstą i kręconą jak baranie runo.-W szklany gąsior, taki, w jakim tatko wino pędzą.Piorunpo drucie do gąsiora smyknie. - Do domu, Franklin! - wrzasnął farmer.- Do łóżka,spać, ale już! Wnet północ, a jutro pracować trza! A niechno ja cię schwycę, gdy w czas burzy koło gąsiorów albodrutów majdrujesz, będzie rzemień w robocie! Dwieniedziele na dupie nie usiedzisz! Petunia, weźże go stąd!A nam jeszcze piwa przynieś! - Wystarczy wam - powiedziała gniewnie PetuniaHofmeier, zabierając syna z ganku.- Dość już wyżłopaliście. - Nie gderaj, Tylko patrzeć, jak wiedźmin wróci.Godzisię gościa poczęstować. - Gdy wiedźmin wróci, przyniosę.Dla niego. - Ot, skąpa baba - burknął Hofmeier, ale tak, by żonanie dosłyszała.- Cała jej swojacina, Biberveldtowie z Łąki,co do jednego kutwa w kutwę i na kutwie jeździ.A Wiedźmina coś długo nie widać.Jak poszedł nad stawy,tak przepadł.Dziwny z niego człek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]