[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - I trumfem po niej! Kto nie ściąga kozery, ten jestcztery litery.I w kule! Aha, Zoltan? Tum cię w miętkietrafił! - Widzieliście go, gnoma pieprzonego.Ech, wziąłbympałę. Nim Zoltan zrobił użytek z pały, z lasu dobiegł ichprzeraźliwy wrzask. Geralt zerwał się pierwszy.Zaklął w biegu, bo kolanoznowu przeszył mu ból.Tuż za nim pospieszył ZoltanChiyay, chwyciwszy z wozu swój omotany kocimi skórkamimiecz.Percival Schuttenbach i reszta krasnoludówbiegli za nimi, uzbrojeni w pałki, z tyłu podążał Jaskier,rozbudzony krzykiem.Z boku, z lasu wyskoczyli Figgisi Munro.Rzuciwszy koszyki z grzybami, oba krasnoludyzłapały i odciągnęły uciekające dzieci.Nie wiadomo skądpojawiła się Milva, w biegu wyciągając strzałę z kołczanai wskazując wiedźminowi miejsce, skąd dobiegał krzyk. Niepotrzebnie.Geralt słyszał, widział i już wiedział,w czym rzecz. Krzyczało jedno z dzieci, piegowata, dziewięcioletnia,może dziewuszka z warkoczykami.Stała jak wryta kilka,kroków przed stertą spróchniałych pni.Geralt doskoczyłbłyskawicznie, chwycił ją pod pachę, przerywając dzikipisk, kątem oka łowiąc ruch pomiędzy pniami.Cofnął sięszybko, wpadając na Zoltana i jego krasnoludów: Milva,która również dostrzegła ruch wśród pniaków, napięła łuk. - Nie strzelaj - syknął.- Zabierz stąd dzieciaka,prędko.A wy, cofnąć się.Tylko spokojnie.Nie wykonywać zbytgwałtownych ruchów. Z początku zdawało im się, że poruszyła się któraś zespróchniałych kłód, iście jakby miała zamiar zleźć z nasłonecznionejsterty i poszukać cienia wśród drzew.Dopierouważniejsze spojrzenia pozwoliły dostrzec nietypowedla kłody elementy - przede wszystkim cztery parycienkich nóg o gruzłowatych stawach wznoszących sięnad pobrużdżonym, nakrapianym i podzielonym na raczesegmenty pancerzem. - Tylko spokojnie - powtórzył cicho Geralt.- Nieprowokujcie go.Niech was nie zwiedzie jego pozorna nieruchawość.Nie jest agresywny, ale potrafi poruszać się błyskawicznie.Jeśli poczuje się zagrożony, może zaatakować,a na jego jad nie ma odtrutki. Stwór powolutku wpełzł na kłodę.Przyglądał sięludziom i krasnoludom, wolno obracając osadzonymi nasłupkach oczami.Prawie się nie poruszał.Czyścił końceodnóży, po kolei unosząc je i starannie poszczypnjąc imponującymi,ostrymi żuwaczkami. - Tyle było wrzasku - oświadczył nagle bez emocji Zoltan,stając obok wiedźmina - żem myślał, że to coś naprawdęstrasznego.Na przykład kawalerzysta z ochotniczejverdeńskiej formacji.Albo prokurator.A to, ot, takisobie wyrośnięty pająkowaty skorupiak.Trzeba przyznać,ciekawe formy potrafi przybierać natura. - Już nie potrafi - odrzekł Geralt.- To, co tam siedzi,to jest okogłów.Twór Chaosu.Wymierający relikt pokoniunkcyjny,jeśli wiesz, o czym mówię. - Pewnie, że wiem - krasnolud spojrzał mu w oczy.-Chociaż nie jestem wiedźminem, specem od Chaosu i takichstworzonek.No, wielcem ciekaw, co Wiedźmin terazzrobi z reliktem pokoniunkcyjnym.Dokładniej mówiąc,ciekaw jestem, jak Wiedźmin to zrobi.Użyjesz własnegomiecza czy wolisz mój sihill? - Ładna broń - Geralt rzucił okiem na miecz, któryZoltan wyciągnął z omotanej kocimi skórkami pochwy,wykonanej z laki.- Ale nie będzie potrzebna. - Ciekawe - powtórzył Zoltan.- Mamy zatem staći przyglądać się sobie wzajem? Czekać, aż relikt poczujesię zagrożony? A może zawrócić i wezwać na pomoc Nilfgaardczyków?Co proponujesz, zabójco potworów? - Przynieście z wozu chochlę i pokrywkę od kociołka. - Co? - Nie dyskutuj ze specem, Zoltan - odezwał się Jaskier. Percival Schuttenbach kopnął się do wozu i w mgnieniuoka dostarczył wymagane przedmioty.Wiedźminmrugnął do kompanii, po czym z całej siły jął walić łyżkąw pokrywkę. - Dość! Dość! - wrzasnął po chwili Zoltan Chivay,- przyciskając dłonie do uszu.- Chochelkę, kurwa, zniszczysz!Skorupiak uciekł! Uciekł już, cholera jasna! - Jeszcze jak uciekał! - zachwycił się Percival.- Ażsię kurzyło! Mokro jest, a kurzyło się za nim, niech jaskonam! - Okogłów - wyjaśnił chłodno Geralt, oddając krasnoludomlekko pogięte kuchenne utensylia - ma niezwykleczuły i wrażliwy słuch.Nie ma uszu, ale słyszy, ze się takwyrażę, całym sobą.W szczególności metalicznych dźwiękównie jest w stanie znieść.Doznaje bólu. - Nawet w rzyci - przerwał Zoltan.- Wiem, bo ja teżdoznałem, gdy zacząłeś tłuc w pokrywkę.Jeśli monstrumma słuch czulszy niźli ja, współczuję mu.Nie wróci on tuaby? Nie przyprowadzi kolegów? - Nie sądzę, by na świecie pozostało wielu jegokolegów.Sam okogłów też z pewnością nieprędko wróci w testrony.Nie ma się czego lękać. - O potworach dyskutował nie będę - zasępił siękrasnolud.- Ale twój koncert na instrumenty blaszane słychaćbyło pewnie aż na Wyspach Skellige, nie wykluczałbym,że jacyś miłośnicy muzyki już ciągną w te strony, lepiej,by nas tu nie zastali, gdy nadciągną.Zwijamy obóz,chłopcy! Hej, niewiasty, odziewać się i przeliczyć dzieci!Wymarsz, żywo! Gdy zatrzymali się na nocleg, Geralt postanowiłwyjaśnić niejasności.Zoltan Chivay tym razem nie zasiadł dogry w gwinta, nie było więc problemów z odciągnięciemgo w ustronne miejsce na szczerą męską rozmowę.Zacząłbez owijania w bawełnę. - Gadaj, skąd wiedziałeś, że jestem wiedźminem? Krasnolud łypnął na niego i uśmiechnął się przebiegle. - Mógłbym chełpić się przed tobą mą spostrzegawczością.Mógłbym powiedzieć, że zauważyłem, jak zmieniająsię twoje oczy po zmierzchu i w pełnym słońcu.Mógłbymteż wykazać, żem krasnolud bywały i słyszałem niejednoo Geralcie z Rivii.Ale prawda jest bardziej banalna.Niepatrz wilkiem.Tyś dyskretny, ale twój przyjaciel bardśpiewa i gada, gęba mu się nie zamyka.Stąd wiem, jakatwa profesja. Geralt wstrzymał się z zadaniem kolejnego pytania.I słusznie. - No, dobra - podjął Zoltan.- Jaskier wygadał wszystko.Wyczuć musiał, że szczerość sobie cenimy, a tego,żeśmy do was przyjaźnie usposobieni, nie musiał przeciewyczuwać, bo my usposobień nie kryjemy.Krótko: wiem,dlaczego ci tak na południe pilno.Wiem, jakie to ważnei pilne sprawy do Nilfgaardu cię wiodą.Wiem, kogo tamszukać zamierzasz.I nie tylko z plotek poety.Mieszkałemprzed wojną w Cintrze i słyszałem opowieści o DzieckuNiespodziance i białowłosym wiedźminie, któremu Niespodziankabyła przeznaczona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]