[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.RuszyÅ‚a ku mnie niby trÄ…ba jakiegoÅ› chmurnego, wysokiego do nieba sÅ‚onia.OdwróciÅ‚em siÄ™ i wspiÄ…Å‚em wyżej, wyszukujÄ…c przejÅ›cia miÄ™dzy skaÅ‚ami i wokół stromizn.Zjawisko Å›cigaÅ‚o mnie, jakby jego ruchem kierowaÅ‚a inteligencja.A sposób, w jaki utrzymywaÅ‚o staÅ‚Ä… formÄ™ ponad nieregularnym terenem, sugerowaÅ‚ sztuczne pochodzenie.W tej okolicy oznaczaÅ‚o to zapewne: magiczne.      Trzeba czasu, by okreÅ›lić wÅ‚aÅ›ciwÄ… magicznÄ… obronÄ™, a jeszcze wiÄ™cej, by jÄ… uruchomić.Niestety, wyprzedzaÅ‚em wir najwyżej o minutÄ™, a margines prawdopodobnie siÄ™ zwężaÅ‚.      Kiedy dostrzegÅ‚em za zakrÄ™tem dÅ‚ugÄ…, wÄ…skÄ… szczelinÄ™, zygzakowatÄ… jak gałąź bÅ‚yskawicy, zatrzymaÅ‚em siÄ™ tylko na moment, by ocenić jej gÅ‚Ä™bokość.I pognaÅ‚em w dół; wicher szarpaÅ‚ strzÄ™pami ubrania, powietrzny wir Å›cigaÅ‚ mnie z hukiem.      Droga biegÅ‚a w gÅ‚Ä…b, a ja po niej, po nierównoÅ›ciach i skrÄ™tach.Huk narastaÅ‚ do ryku; zakaszlaÅ‚em, gdy wchÅ‚onÄ…Å‚ mnie obÅ‚ok kurzu i zaatakowaÅ‚ grad kamyków.RzuciÅ‚em siÄ™ na ziemiÄ™ mniej wiÄ™cej dwa i pół metra poniżej krawÄ™dzi szczeliny i zakryÅ‚em dÅ‚oÅ„mi gÅ‚owÄ™.UznaÅ‚em, że trÄ…ba przejdzie bezpoÅ›rednio nade mnÄ….      WymruczaÅ‚em ochronne zaklÄ™cia, mimo ich znikomego efektu na takÄ… odlegÅ‚ość i wobec takiej koncentracji energii.      Nie poderwaÅ‚em siÄ™, gdy zapadÅ‚a cisza.Być może widzÄ…c, że jestem poza jego zasiÄ™giem, kierujÄ…cy tornadem zrezygnowaÅ‚ i rozproszyÅ‚ wirujÄ…cy lej.A może to tylko oko cyklonu, a mnie czekaÅ‚ kolejny atak żywioÅ‚u.Nie poderwaÅ‚em siÄ™ wprawdzie, ale spojrzaÅ‚em, gdyż nie lubiÄ™ tracić pouczajÄ…cych okazji.      I zobaczyÅ‚em twarz, a raczej maskÄ™.PrzyglÄ…daÅ‚a mi siÄ™ z samego Å›rodka wiru.ByÅ‚a to projekcja, naturalnie, wiÄ™ksza od rzeczywistej i nie do koÅ„ca materialna.GÅ‚owÄ™ okrywaÅ‚ kaptur, a maska, kobaltowobiaÅ‚a i zasÅ‚aniajÄ…ca caÅ‚Ä… twarz, przypominaÅ‚a osÅ‚ony noszone przez hokejowych bramkarzy.Z dwóch pionowych szczelin oddechowych wydobywaÅ‚ siÄ™ blady dym - jak na mój gust, efekt nieco zbyt teatralny.Liczne otwory poniżej miaÅ‚y pewnie sprawiać wrażenie skrzywionych ironicznie ust.Spod maski dobiegaÅ‚ lekko stÅ‚umiony Å›miech.      - Nie przesadzasz trochÄ™? - spytaÅ‚em.PrzykucnÄ…Å‚em i wzniosÅ‚em miÄ™dzy nami obraz Logrusu.- To dobre dla dzieciaka na Halloween.Ale przecież jesteÅ›my doroÅ›li, prawda? WystarczyÅ‚aby zwykÅ‚a maseczka domino.      - PoruszyÅ‚eÅ› mój kamieÅ„! - oznajmiÅ‚a maska.      - Takie sprawy interesujÄ… mnie z czysto akademickich wzglÄ™dów - wyjaÅ›niÅ‚em, wpasowujÄ…c rÄ™ce w odgaÅ‚Ä™zienia Logrusu.- Nie ma siÄ™ o co denerwować.Czy to ty, Jasro? Ja.      ZagrzmiaÅ‚o znowu, z poczÄ…tku cicho, potem z coraz wiÄ™kszÄ… siÅ‚Ä….      - Dogadajmy siÄ™ - zaproponowaÅ‚em.- Ty odwoÅ‚asz burzÄ™, a ja obiecam wiÄ™cej nie przesuwać znaczników.      Znowu Å›miech.Huk sztormu byÅ‚ coraz gÅ‚oÅ›niejszy.      - Za późno - dobiegÅ‚a odpowiedź.- Za późno dla ciebie.Chyba że jesteÅ› mocniejszy, niż na to wyglÄ…dasz.      Do diabÅ‚a! Nie zawsze silniejszy zwycięża, a mili faceci na ogół wygrywajÄ…, Ponieważ to oni piszÄ… później pamiÄ™tniki.Ramionami Logrusu badaÅ‚em niematerialnÄ… maskÄ™, aż wreszcie znalazÅ‚em poÅ‚Ä…czenie, korytarz prowadzÄ…cy do jej źródÅ‚a.UdcrzyÅ‚em poprzez niego - atak porównywalny z wyÅ‚adowaniem elektrycznym - w to, co leżaÅ‚o w gÅ‚Ä™bi.      ZabrzmiaÅ‚ krzyk.Maska rozpadu siÄ™, trÄ…ba powietrzna także, a ja zerwaÅ‚em siÄ™ i pomknÄ…Å‚em jak najszybciej.Kiedy ten, w kogo trafiÅ‚em, dojdzie do siebie, wolaÅ‚em być już w innym miejscu.To tutaj mogÅ‚o ulec nagÅ‚emu rozpadowi.      MiaÅ‚em do wyboru: skrÄ™cić w CieÅ„ albo spróbować szybszej drogi ucieczki.Gdyby czarodziej mnie Å›ledziÅ‚, kiedy zacznÄ™ przesuwać cienie, mógÅ‚by za mnÄ… podążyć.Dlatego siÄ™gnÄ…Å‚em po Atuty i wybraÅ‚em kartÄ™ Randoma.MinÄ…Å‚em zakrÄ™t i stwierdziÅ‚em, że i tak musiaÅ‚bym siÄ™ tu zatrzymać - szczelina zwężaÅ‚a siÄ™ i dalszy bieg byÅ‚ niemożliwy.PodniosÅ‚em kartÄ™ i siÄ™gnÄ…Å‚em myÅ›lÄ….Kontakt nastÄ…piÅ‚ niemal od razu.Lecz kiedy materializowaÅ‚y siÄ™ obrazy, poczuÅ‚em dotkniÄ™cie.ByÅ‚em pewien, że to moja nemezis w bÅ‚Ä™kitnej masce.      Wyraźnie już widziaÅ‚em Randoma.SiedziaÅ‚ przy perkusji z paÅ‚eczkami w rÄ™kach.Na mój widok odÅ‚ożyÅ‚ je i wstaÅ‚.      - Najwyższy czas - oÅ›wiadczyÅ‚, wyciÄ…gajÄ…c rÄ™kÄ™.      SiÄ™gajÄ…c czuÅ‚em, że coÅ› pÄ™dzi w mojÄ… stronÄ™.Kiedy zetknęły siÄ™ nasze palce, zasypaÅ‚o mnie niczym gigantyczna fala.      PrzeszedÅ‚em do pracowni muzycznej w Amberze.Random otworzyÅ‚ usta, by coÅ› powiedzieć, i wtedy runęła na nas kaskada kwiatów.      SpojrzaÅ‚ na mnie, strzepujÄ…c z koszuli fioÅ‚ki.      - WolaÅ‚bym, żebyÅ› wyraziÅ‚ to sÅ‚owami - zauważyÅ‚.Strona główna Indeks
[ Pobierz całość w formacie PDF ]